PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=110795}

Obrońca

Tom yum goong
7,3 9 338
ocen
7,3 10 1 9338
Obrońca
powrót do forum filmu Obrońca

Porównanie Tom Yum do OngBak jest krzywdzące dla tego drugiego. Dla mnie to jak porównywać zapiekankę z budki ulicznej do homara w TGI Fridays. Zapiekanka jest smaczna, ale poprawnie przyrządzony homar to rozkosz sama w sobie. I tu sprawa ma się podobnie. Dziwi mnie ocena Tom Yum Goong (9.xx) w świetle OngBak (bodajże 7.xx). Według mnie OngBak stoi conajmniej dwie półki wyżej. W takich filmach fabuła, gra aktorów, muzyka, czy scenografia to jedynie tło do tego co producenci naprawdę chcieli pokazać, mianowicie - walki. Dlatego całą otoczkę towarzyszącą praniu się po ryjach zostawmy i przyjrzyjmy się temu co tygrysy lubią najbardziej, a więc - niesamowitym pojedynkom.

Ong Bak.
Spokojne, żeby nie powiedzieć, cholernie nudne wejście, kilka słów o kulturze Tajów, wiejski krajobraz - tu przeleci ptaszek, tam uśmiechnie się bezzębna babcia. Przedstawienie głównego bohatera oraz ukazanie niesmacznego uczynku w postaci kradzieży wiejskiego bożka, co by potem można było wytłumaczyć łamanie kończyn tudzież czaszek oponentów.
20-30 minut nudy i....zrywa nam kask z głowy a papucie zeskakują ze stóp lądując z wrażenia tuż pod ekranem LCD, na którym rozgorzała właśnie akcja, która nie ustanie już po ostatni klaps filmu.
Tony Jaa pokazuje nam co to znaczy bezbłędny trening od niebywałej akrobatyki po najgłębsze tajniki muai thai. Ne sposób oderwać wzroku od poczynań głównego bohatera, dla którego grawitacja nie istnieje, zaś pięści, łokcie oraz nogi są bardziej niebezpieczne niż 6-ciu ołowianych przyjaciół z niejednego Magnum 44. Warto zwrócić uwagę na kaskaderów, którzy co najmniej połowę ciosów przyjmują na swe biedne żuchwy, torsy, czy kości licząc w myślach zarobki, które potem przeznaczą na rekonwalescencję po zakończonej produkcji filmu. Tajscy kaskaderzy są niespełna rozumu, bądź nie zależy im na życiu - tego jestem pewien, jak faktu, iż wielu z nich poważnie ucierpiało. Obrazuje nam to zresztą dokument prezentowany niegdyś przez Eurosport - o kulisach kręcenia OngBak.
Gdy już akcja ruszy z miejsca z siłą wodospoadu, rozpędza się szybciej niż Kawasaki Z1 Ninja i w miarę upływających minut przybiera prędkość pocisku wylatującego z lufy AK47 pozostawiając w tyle nawet ultraszybkie japońskie pociągi Shinkansen.
Połączywszy to z niesamowitą szybkością, techniką, dynamiką i antygrawitacyjnymi butami Tony`ego dostajemy na tacy trotyl w czystej postaci z krótkim lontem i wesoło iskrzącym się płomykiem, który zaraz dotrze do celu.
Czego zabrakło w Tom Yum.

Tom Yum Goong.
Wejście jeszcze nudniejsze, niż w Ong Bak (o ile to w ogóle możliwe), historia zaś okrutnie identyczna i tak samo infantylna, ale podkreślam, że akurat w tych filmach to bez znaczenia. Masz wyłączyć mózg, chłonąć obrazy, podziwiać sztuki walki i nadludzkie możliwości bohaterów, a buzię otwierać jedynie po to by łyknąć piwka, schrupać orzeszka czy "och`nąć" sobie lub "ach`nąć" (w przypadku pań) tudzień zakląć siarszczyście i dodać retoryczne pytanie w stylu "kur**, jak oni to robią?" (w przypadku panów).
Po bliżej nieokreślonym czasie ziewania, mlaskania i nerwowego spoglądania na zegarek mamy Wejście......Smoka!? No właśnie....smoczka rzekłbym. Bo rzucać przeciwnikami po ścianach, rozwalając przy tym gustowne komody z czasów Gierka potrafi nawet pierwszy lepszy dżentelmen o stylowej fryzurze na zapałkę, okrywający swe umięśnione uda poliestrowym materiałem z trzema paskami po bokach. No więc czekamy dalej. Pierwsze wrażenie pozostawia wiele do życzenia, ale czekamy, czekamy...nie pierwszy to film, gdzie piewsze starcie nie decyduje o kunszcie.
Heros nasz udaje się do Sydney, gdzie otrzymujemy zlepek luźnych historyjek na pozór nie powiązanych ze sobą, lecz z racji wyłączonego mózgu nie rejestrujemy tego, oglądając pejzaże stolicy Australii i czekając na mocnego podbródkowego, który wyostrzy nam zmysły byśmy mogli rozkoszować się destrukcją w pięknym stylu.
Dostajemy mocny policzek w postaci interesującej sceny walk z Młodzieżą Po Ogólniaku, która lubi ekstremalnie wywijać na cross`owych motorkach czy też w przypadku mniej zasobnych portfeli - bardziej przyziemnych (co nijak nie sprawdza się w przypadku tego filmu) rolkach.
Nie jest to jednak cios na miarę nokautu czy choćby liczenia. Po chwili spokoju dostajemy następną dawkę adrenaliny i przyjemnych dreszczy, gdy Tony pokonuje kondygnacje pewnego przybytku zrzucając przeciwników z coraz to wyższych pięter na podłogę, stoliki, wspomniane wcześniej komody, a nawet fortepian - przy tłustym bicie rodem ze starego BMW zaparkowanego na warszawskiej pradze i radosnym akompaniamencie wrzeszczących spadających. Małe rozczarowanie. Nic z czym wierny kibic swojego klubu nie poradziłby sobie w przypadku werbalnego choćby najazdu na jego drużynę.
Na uwagę zasługują sceny w kościele. Muai thai kontra capoeira, muai thai kontra kung fu, oraz muai thai kontra łysy bydlak na sterydach.
Tu jest na co popatrzeć - przyznaję.
Końcowa walka to hordy przeciwników w tanich garniturach vs. Tony oraz na dokładkę łysy bydlak na sterydach + dwaj koledzy, który zaopatrywali się w tym samym sklepie z "odżywkami".
Tanie garniturki potwierdzają regułę, iż to zwykłe masy, szaraczki - pękają pod naporem Tony`ego jak opór dziesiątek nastolatek pęka przed Michaelem z Prison Break.
Łysy bydlak i Strongmani są twardzi, ale nie tak bardzo jak kości słonia. I nawet Miriam z batem w dłoni nie jest w stanie przechylić szali zwycięstwa na stronę czarnych charakterów...

Największym problemem Tom Yum Goong jest brak siły, precyzji, dynamiki i artyzmu walk, których nie brakuje w Ong Bak. Owszem jest duża doza brutalności kończyny pękają jak gałązki buku przy halnym, ale ciosy są markowane, sztuczne i brakuje im świetności - najprościej ujmując.
Film nie miażdzy, nie porywa, nie rzuca na kolana. Jest w porządku. Poprzednia produkcja z Tonym postawiła poprzeczkę tak wysoko, że nie ma się co dziwić. Będę szczerze zaskoczony jeśli Ong Bak 2 dorówna pierwowzorowi. Mam jednak głęboką nadzieję, iż przewyższy Tom`a. Może dbano o ekipę kaskaderów? Może kaskaderzy uczestniczący przy realizacji Ong Bak nie opuścili jeszcze szpitali? Może zatrudniono tych z Australii? Możliwe, Ci pewnie mają wszystkie klepki.
Dla mnie tu nie ma co porywnywać. Wynik jest jedyny, a Tom Yum dostaje baty od OngBak jak Dolph Lundgren od Sly`a w czwartej części "Rocky`ego".
Tom 5/10, Ong Bak 10/10.

ocenił(a) film na 8
yazz_aka_maish

troche ogłupiałą recenzja bo od razu zaczynassz od gadki zapiekanek i z góry faworyzujesz ong-baka, który merytorczynie i zasadniczo ma mniej złożone walki, są krótkie, albo bardzo krótkie w porównaniu do tego co sie dzieje w tym drugm. Bardzo śmiesznie to oceniasz, bo kązdy zdrowy który widział oba filmy bez zastanowienia powie, że walki zdecydowanie są fajniejsze w Yum. A mastershot zrobiony na schodach to isnte mistrzostwo kinematografii, sam Hitchkok w swoich montażach wewnątrz kadrowych nie powstydziłby się takiej organizacji i układu. Cóż wydaje mi się że jesteś ślepo zapatrzony w Ong-baka tak jak zapiekanka w Lundgrena:) Pozdrawiam. Aa no i oczywiście miałeś prawo powiedzieć swoje zdanie, ja jednak chciałem je naprostować co byś ludzi od film nie odstraszał.

ocenił(a) film na 9
Redgard

Konstruktywna krytyka (nie pierwsza zresztą) za którą dziękuję (nie pierwszy raz zresztą).
Najpewniej masz rację, faworyzuję Ong Bak, niemniej Tom Yum mnie nie porwał tak jak pierwszy film Tony`ego Jaa. Absolutnie nie namawiam do odpuszczenia filmu, niemniej dla mnie jest słabszy :)
Pozdrawiam.

ocenił(a) film na 8
yazz_aka_maish

Spoko:) To sie nazywa kulturalna rozmowa jakiej już prawie nie można spotkać na filmwebie:D Jasne że ong-bak był świeży,nowy i sporo wniósł do filmu walki i teraz będą tylko powielane te schematy. Oba filmy są zrobione przez tą samą osobe, a że kino tajlandzkie też swoją specyfike ma, to co innego, a zapomniałbym jest dosc spora różnica. w ong-baku było bardziej freestajlowo, z przymrużeniem oka, odniesienia do Taxi, czy plakaty, Yum jest poważniejszy, żekłbym momentami nawet smutny :D Więc klimat filmnu ma znaczenie na wybór (jeśłi chodzi o fabułe:D)
Tak czy siak warto zobaczyć oba. Życzę miłego dnia.

ocenił(a) film na 10
Redgard

Ja uważam, że istotne jest to, który film się pierw obejrzało. xD Nie oczekuję, że ktoś się ze mną zgodzi, ale tak mi się wydaje. Ja osobiście wolę TYG od OB. Moi koledzy ( trzech kolegów ) podzielają moje zdanie. Według mnie w TYG walki są efektowniejsze, a wrogowie bardziej urozmaiceni niż w poprzedniej części. Jednak uważam także, że fabuła pierwszej części i jej przebieg był bardziej... jakby to ująć... W TYG trudno zobaczyć powiązanie pomiędzy różnymi wątkami akcji (takie jest moje zdanie). Więc... Fabuła i przebieg akcji lepszy jest w OB, a walki i wrogowie są ciekawsze\ciekawsi w TYG. Pozdro dla wielbicieli Tony'ego!!

ocenił(a) film na 7
ferber3

Walki i przyjemność oglądania o wiele lepsze w Tom Yum niż Ong-baku.

yazz_aka_maish

yazz_aka_maish Małe sprostowanko w finalnej walce w Tom Yum Goong sterydziaży jest czterech a nie trzech. A tak poza tym to masz gościu nie złą wenę. Oba filmy są dobre daje po 8 każdemu.

ocenił(a) film na 10
yazz_aka_maish

wow... Ale się rozpisałeś :p Fajnie się czytało i w pełni zgadzam się z Twoją opinią, że w Ong Bak sceny walki są zagrane o wiele ciekawiej.
Goong-8/10 Bak-10/10

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones