Muszę się przyznać, że nie dotrwałem do końca - choć na ogół ciężka tematyka kina wcale mnie nie zniechęca. Poczułem takie obrzydzenie, że musiałem wstać. Wiem, że istnieją w rodzinach różne patologie, znałem też mroczne historie Beksińskich, dlaczego więc tak alergicznie zareagowałem?
Poczułem, jakbym się nurzał w jakiś kanale z fekaliami, bez możliwości uwolnienia, pozbawiony nawet samej nadziei, że któryś z bohaterów będzie tego uwolnienia pragnął. A to już jest czysta wizja piekła. Mogę oglądać najmroczniejsze kino ludzkiego upodlenia - pod jednym warunkiem: że istnieje choć jedna postać tęskniąca za Pięknem, Prawdą, Dobrem...
Miałem do malarstwa Beksińskiego ogromne uznanie. Teraz jednak zaczyna mnie ono odpychać. Czy to wynika z mojej infantylności? Być może. Ale nie będę sobie narzucał czegoś, co działa destruktywnie. Wstawałem od ekranu z ogromnym niesmakiem, ale też z poczuciem jakiegoś uwolnienia. I nagle przypomniały mi się słowa św. Pawła: "Wszystko mi wolno, ale nie wszystko przynosi korzyść. Wszystko mi wolno, ale ja niczemu nie oddam się w niewolę." (1 Kor 6,12).