Gdy pokazano scenę dziecka słuchającego odgłosów dymających się rodziców, pomyślałem: po co? Wkrótce otrzymałem odpowiedź. Dziewczynka później podsłuchała jęków i szeleszczenia mamy i wujka w stodole, wróciła na stypę i już wiedziała, co się dzieje. Smutne te sceny były jak cholera. Mąż woli mecz w TV, żonka wali go po rogach, a potem zapieprzają autem jak szaleńcy, nie zważając na cierpiące dziecko.
Nie rozumiem, dlaczego nazywa się ten film komunistycznym. Wydaje mi się, że autor chciał opowiedzieć o czymś zupełnie innym, dystansując się od polityki. Zrobił coś, co dwadzieścia pięć lat później zrobił Smarzowski i kto wie, czy Czekale nie wyszło to lepiej.