PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=617263}
6,2 458
ocen
6,2 10 1 458
6,2 6
ocen krytyków
Pałac
powrót do forum filmu Pałac


Warszawa bez Pałacu Kultury to jak Tatry bez Giewontu. Nawet ci, którzy uparcie
powtarzają, że
Pałac jest obcym ciałem, nie wyobrażają sobie Warszawy bez niego. Nosi imię Stalina,
ale
kiedy go otwierano w 1955 r., stalinizm się rozpadał, zaczynała się odwilż, Warszawa
bawiła się
na Światowym Festiwalu Młodzieży. Mówi się, że to gmach radziecki, ale jest on
zarazem
najbardziej nowojorskim budynkiem Warszawy - bo stamtąd jego architekci brali
wzory.

Jest na przemian swojski i obcy, przyswojony i egzotyczny. Łączy różne warstwy
zbiorowej
pamięci. Kojarzy się z Gomułką, ale także z "wyprowadzeniem sztandaru" PZPR, z
papieżem,
który tu odprawiał mszę, i ze Stonesami w Sali Kongresowej. Literatura podbijała mit
Pałacu.
Konwicki porównywał go to do piramidy, do osi wszechświata, to znów do "wypalonego
pnia
starego dębu" w wizji wojny w "Kompleksie polskim". Białoszewski z kolei oswajał go:
"Marszałkowska, wielki, wielki świat, sobota, Pan Bóg odpoczywa na niebie, Matka
Boska suszy
pieluchy na Pałacu Kultury...".


Tadeusz Sobolewski: Od kronik filmowych z czasów budowy Pałacu, gdzie powtarza
się słowo
„stalinowski”, szybko przechodzi pan do dnia dzisiejszego. Jest ranek. Monitorujące
kamery
przeczesują teren. Ochroniarze budzą bezdomnych śpiących w krzakach wokół Pałacu.
Tak
rozpoczyna się filmowa wędrówka po jego zakamarkach. Nie ma w filmie
Konwickiego, Gomułki
ani Stones'ów, żadnych wspominek historycznych, jest tylko rzeczywistość, tu i teraz.

Tomasz Wolski: W tym filmie udało mi się przekazać nie więcej niż dziesiątą część
mojego
wyobrażenia o tym miejscu. Odstręczało mnie wchodzenie w dyskusję: burzyć Pałac
czy nie
burzyć. Chciałem pokazać coś innego: ten Pałac jest jak nasza rzeczywistość -
kapitalistyczna,
ale wyrastająca z przeszłości. Osadzona w murach ufundowanych przez Stalina,
działająca na
starych, muzealnych zasadach.

Spotykają się w nim wszelkie aspekty naszego życia. Bezdomni mijają się w jego
cieniu z
celebrytami. Zależnie od tego, gdzie przystanie winda, w który korytarz wejdziemy,
możemy się
znaleźć w siedzibie Polskiej Akademii Nauk, w teatrze, na basenie, na posiedzeniu
rady miasta.
Nie pojmuję, skąd się biorą pryncypialne ataki na Pałac. Każdy warszawiak był z nim
jakoś
związany i ma jakieś pozytywne wspomnienia.
Kiedy chodziłem po labiryncie Pałacu z kamerą, myślałem: on jest jak Polska.

Tadeusz Sobolewski: Lubimy wzajemnie się straszyć, wywoływać wilka z lasu. Pana
filmy -
„Szczęściarze” o urzędzie stanu cywilnego, „Lekarze” o klinice kardiologicznej, a teraz
„Pałac” -
idą pod prąd. W Pałacu Kultury nic nie straszy. Zjeżdża pan z kamerą do piwnic jak do
tajnego
labiryntu, ale tam nie ma żadnych upiorów, tylko kot poluje na myszy.

- Filmowałem miejsca, które pracownicy Pałacu odkryli niedawno, jak zamurowane
pomieszczenie pod Kinoteką, do którego wchodziliśmy przez wykute dziury w ścianie.

Tadeusz Sobolewski: I co?

- I nic. Leżały tam porzucone resztki z budowy. To są te tajemnice, owiane zabobonnym
lękiem.
Ale jest jeszcze inny lęk. Na frontonie Pałacu jest neon, a za nim wykuty napis: "Pałac
Kultury i
Nauki". Pod nim blaszki zasłaniają dalszy ciąg napisu: "imienia Józefa Stalina".
Chciałem dla
potrzeb filmu odsłonić ten napis oraz zasłonięte tablice w holu głównym, gdzie też jest
słowo
"Stalin". Ale nie dostałem pozwolenia od zarządu budynku. Powiedziano mi, że nie
trzeba
wywoływać demonów.

Tadeusz Sobolewski: Stalin wciąż groźny?

- To trochę symbolizuje nasz stosunek do przeszłości: wypieranie, udawanie, że nie
było tego,
co stanowi część naszej historii. Wszyscy wiedzą, że Pałac nosił imię Stalina. Więc
przed kim to
zasłaniamy?

Tadeusz Sobolewski: Podobno ZSRR dał władzom PRL do wyboru: zbuduje Pałac,
osiedle
mieszkaniowe albo metro. Wybrano Pałac. Może zresztą była to propozycja nie do
odrzucenia?

- To polska strona wybrała wersję wyższą niż pierwotny projekt Rudniewa. Jednak
Pałac, przy
całej swojej monstrualności, jest godny podziwu. A nazwisko Stalina można
potraktować jako
atrakcję turystyczną. Kiedy za granicą opowiadam o Pałacu, wszyscy wiedzą, o czym
mówię. To
najbardziej znany budynek Warszawy. Dlatego na przygotowanie tego filmu mogłem
dostać
pieniądze z Unii Europejskiej.

Tadeusz Sobolewski: Filmuje pan ciekawy „rosyjski” epizod. Próba w Sali
Kongresowej. Ma
śpiewać Chór Aleksandrowa. Konferansjer mówi coś zupełnie w starym stylu.

- Tak, o "odwiecznej przyjaźni" naszych narodów. Ale charakterystyczne, że to nie
Rosjanie, tylko
ktoś ze strony polskiej ubiera to w taką frazeologię.
Nie chciałem, żeby motywy rosyjskie czy radzieckie dominowały w mojej wędrówce, ale
one
pojawiają się siłą rzeczy: księgi z lat 50. z projektami Pałacu, archaiczne radzieckie
maszyny -
zabytek techniki, który trzeba oliwić smarem ze starej kanki.
Rosjanie coś nam dali, a my musieliśmy sobie z tym jakoś poradzić. I poradziliśmy
sobie. Nie
trzeba tego wypierać, bo wszystko razem tworzy, wprawdzie niejednolitą, ale
funkcjonującą
całość. Myślę, że o tym jest ten film. Budujemy Polskę, siłą rzeczy czerpiąc z
pozostałości po
tamtym ustroju.
Przeszłość wciąż tkwi w naszej podświadomości. Widać to w scenie odbywającej się
w Pałacu
sesji rady miasta. Ktoś z sali krzyczy: "To są metody sowieckie!", ktoś inny woła o
"internowaniu". Ludzie przymierzają do nowej rzeczywistości porównania wzięte z
tamtego
ustroju, jakby on wciąż trwał.

Tadeusz Sobolewski: Pałac to przestrzeń uczłowieczona, w której współżyją różne
epoki. Krzyż
powieszony na ścianie. Gdzieś indziej - nagie fotki. Peerelowski orzeł bez korony i orły
z
dołożoną koroną. Ludzkie ślady: wśród muzealnych maszyn pozostawiona maszynka
do
golenia; pranie rozwieszone między rurami.


- Operatorzy kamer monitorujących Pałac i jego okolice mówią o sobie żartem, że są
Wielkim
Bratem. Te kamery są dla mnie łącznikiem między przeszłością a przyszłością -
wnoszą
orwellowski klimat. Wszędzie wokół nas pracuje masa kamer. W sklepie spożywczym,
do
którego chodzę, naliczyłem ich 20. To ma służyć bezpieczeństwu, ale permanentne
podglądanie
wiąże się z utratą poczucia prywatności. Dawna władza dążyła do totalnej inwigilacji,
ale nie
dysponowała takimi środkami.

Tadeusz Sobolewski: Jak wpływa na dokumentalistę ta wszechobecność kamer?
Pana
nauczyciele, klasycy „polskiej szkoły dokumentu”, działali w świecie
„nieprzedstawionym”. Dziś
wszystko jest przedstawione.

- Tak się tylko wydaje. Mamy permanentny dostęp do rzeczywistości. W moim iPhonie
mam
podobny program jak ten, który mają ochroniarze z Pałacu, tylko że obejmuje on cały
świat. Ale
co z tego?
Kiedy oglądam telewizyjne newsy, mam poczucie, że to jakaś nadmuchana
rzeczywistość.
Każda stacja pokazuje świat pod pewnym wyostrzonym kątem, żeby odróżnić się od
konkurencji. Gdyby nastąpiła globalna katastrofa i ufoludki odkryły nasze archiwa
telewizyjne,
stwierdziłyby, że życie na Ziemi składało się z samych nieszczęść - wojen, terroru i afer.
Kiedy zaczynam jakiś film, zastanawiam się odruchowo, o czym on będzie. Ale zaraz
się
powstrzymuję i mówię sobie: spróbuj po prostu opowiedzieć o jakiejś rzeczywistości
bez
żadnych założeń, tak jak ją widzisz. Może są ludzie, którzy patrzą podobnie i oczekują od
kina
takiego spotkania?

Tadeusz Sobolewski: Kieślowski mówił: Najpierw trzeba mieć ideę. Pan myśli inaczej.

- Ciężko się wyrwać spod wpływu polskiej szkoły dokumentu. Ale trzeba. Jesteśmy
daleko w tyle
za światowym kinem dokumentalnym. Właśnie: chodzi o kino, a nie telewizyjny,
posiekany
reportaż - pospieszny, chaotyczny, brudny, z gadającymi głowami. Na świecie powstają
z jednej
strony filmy dokumentalne kompletnie wykreowane, a z drugiej strony - takie, jakie
robią
Francuzi - Nicolas Philibert czy Raymond Depardon - opowiadające bez żadnej tezy.
Klasykiem
takiego patrzenia jest Amerykanin Frederic Wiseman. Tytuły jego filmów to katalog
instytucji
społecznych: szpital, klasztor, szkoła. Z kolei Austriacy - Glawogger, Geyrhalter, znani
już z
Planete Doc - robią kino koncepcyjne, złożone z długich obserwacyjnych sekwencji.

Marcin Koszałka na festiwalu w Krakowie powiedział publicznie o "sQrwieniu naszego
dokumentu": panuje w nim niechlujstwo formalne plus "wielkie tematy". Zastanawiam
się, co by
było, gdyby Siergiej Łoźnica złożył u nas projekt swego filmu dokumentalnego do
dofinansowania. Kazano by mu film skrócić i przykroić do czegoś, co już znamy.

Tadeusz Sobolewski: Gdyby pan miał nieograniczone możliwości, o czym robiłby pan
film?

- Wcale nie wiem, czy chciałbym mieć takie możliwości. Zaczynam swoje filmy na
własną rękę,
nie mając dofinansowania. Dopiero kiedy mam zrealizowanych jakieś 60 proc. zdjęć,
aplikuję
do PISF, bo wtedy już wiem, że z tego będzie film.
Fascynują mnie pewne miejsca, np. sąd. Ale kilka lat temu nie udało mi się zrobić
filmu o
sądach, bo akurat ministrem sprawiedliwości został Ziobro i ludzie zaczęli się bać
kamery.
Jest wiele miejsc pozornie banalnych, które są przed nami zakryte. Coraz bardziej
dzielą nas
niewidoczne ściany. W Berlinie odkryłem, jak dalece to miasto - słynące przecież z
otwartości -
jest posegregowane. Są osiedla, gdzie żyją głównie starzy ludzie, i takie, gdzie są
młodzi z
dziećmi albo gdzie są mile widziani właściciele psów. Mnie taki świat przeraża, lubię
różnorodność.

Tadeusz Sobolewski: Robi pan filmy właściwie w pojedynkę, najwyżej w towarzystwie
dźwiękowca. W „Pałacu” nie ogarnia pan całości, tylko posuwa się z kamerą przed
siebie.

- Odkrywam temat w trakcie pracy. Mnie pasjonują nie problemy, tylko miejsca. Lubię
być blisko
bohaterów, ale w wypadku "Pałacu" przekonałem się, że idąc za ludźmi, którzy tam
pracują,
gubię sam Pałac, jego przestrzeń, a chciałem, żeby widz poczuł jej ogrom.
Ta przestrzeń jest dziwna. Bałbym się samemu wejść na poziom "minus jeden". To
labirynt, z
którego można przejść do każdej z części, np. z Pałacu Młodzieży do Teatru
Dramatycznego.
Starsi pracownicy dla kawału wpuszczają tam nowo zatrudnionych, którzy natychmiast
się gubią.
Nie ma tam zasięgu, nie działa telefon ani GPS.
Wspinałem się też z kamerą pod samą iglicę. Można tam wejść tylko raz do roku, kiedy
nadajniki telewizyjne są w konserwacji - normalnie promieniowanie może zaszkodzić.
Wspinałem się z kamerą po drabince, 20 metrów w pionie. A na górze zaskoczenie -
mgła, nic
nie było widać, jak w filmie Jarmuscha "Inaczej niż w raju", w scenie nad jeziorem Eyre.
Żałowałem straconego widoku Warszawy z ciasnego balkoniku pod iglicą.

Tadeusz Sobolewski: My też „nie widzimy” Pałacu. Jesteśmy na niego znieczuleni.
Czasem
jakby go w ogóle nie było, tak bardzo stał się przezroczysty.

- Gdy pracowałem nad filmem, zmieniały się koncepcje, co zrobić z placem Defilad.
Miało tam
m.in. stanąć sześć wysokościowców przesłaniających Pałac. Ale okazało się, że i tak
by się
wyróżniał. Żeby zminimalizować Pałac, trzeba by wybudować wokół niego kilka innych.

Przed wszystkimi budynkami w centrum Warszawy Pałac wciąż tańczy jak
primabalerina.


Źródło: Gazeta Wyborcza.




Angels_in_America

Trudno, żeby GW miało inny pogląd aniżeli ten, że to co związane z tamtym system jest ok, nawet Kiszczak (patrz. człowiek honoru)

PKiN to symbol najgorszych czasów, koszmar architektoniczny, symbolicznie sowietyzujący stolicę kraju, która przez setki lat chciała uwolnić się z jażma tej wschodniej zarazy

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones