Miałam przyjemność parę miesięcy temu obejrzeć ten film. Co najbardziej mnie zaintrygowało? otóż jest to dzieło pana Hulota - czyli Jacquesa Tati z nieodłączną fajeczką w kąciku ust - traktujące o panu Hulot, w którym jednak sam bohater pojawia się sporadycznie, odgrywając rolę wręcz czwartorzędną. W porównaniu do wcześniejszych dzieł reżysera, które były przecież skonstruowane wokół tej charakterystycznej postaci wydaje się to co najmniej dziwne. Przesłanie jednak pozostaje to samo... Konkludując: Jacquesowi Tati udała się ta sztuka, jakiej nie mógł podołać sam Charlie Chaplin.
"traktujące o panu Hulot, w którym jednak sam bohater pojawia się sporadycznie, odgrywając rolę wręcz czwartorzędną."
Bo bohaterem nie jest tu Hulot tylko nowoczesna wielkomiejska cywilizacja i refleksja nad nią jest tu postawiona na pierwszym planie. Film kojarzył mi się a to z naszym "Nie lubię poniedziałku" ( to przez wesoły i pogodny ton i typ humoru ) a to z "Człowiekiem z kamerą filmową" z '29 ( oddanie rytmu życia miasta, tłum jako zbiorowy bohater ).