Smutny film. Ale nawet nie przez sam fakt choroby bohaterki. Bardziej ze względu na decyzje naszych bohaterów. Na to, że wszyscy - łącznie z ojcem Frankiem, poszli w życiu drogą, która nie prowadziła do uszczęśliwiania siebie. Smutno mi również ze względu na żonę, która nie miała szans już od początku, a która stała się ofiarą wszechobecnego strachu przed samotnością, a nigdy nie stała się prawdziwą miłością. Smutno mi, bo Sam i Sarah, nie mogli być razem mimo wielkiego uczucia.
I najbardziej trafiają słowa bohaterki na końcu, kiedy mówi do Sama (leżąc na łóżku w szpitalu), że gonimy za życiem jak króliki, chcemy wszystko zrozumieć, a na końcu i tak zawsze idziemy za głosem serca. To mnie poruszyło już na amen i po prostu się popłakałam jak dziecko.
Takie filmy są ważne, żeby sobie przemyśleć coś o swoim życiu i o swoich wyborach. Bo dramaty w końcu dopadają każdego.