(...) Wiele dziewcząt umarło w objęciu Teda Bundy'ego z powodu chwilowego zauroczenia. Tych scen nie ujrzymy w "Podłym, okrutnym, złym" prawie w ogóle, bo jest to film bezkrwawy, a przy tym świetnie zarysowane character study. Można tu mówić o pewnej antytezie thrillera o seryjnym mordercy. Berlinger machnął ręką na odtworzenia bestialstw; jako nagradzany dokumentalista legitymuje się przecież bezceremonialną empatią. "Podły..." to film znacznie subtelniejszy niż można się spodziewać.
Rola Efrona, choć trochę naznaczona frat-boyowym piętnem, przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Trzydziestojednoletni aktor to kolejny, po Rossie Lynchu, gwiazdor Disneya, któremu przyszło wcielić się w obmierzłego złodzieja ludzkich żyć. Okazuje się, że nie warto skreślać młodych przez dokonane w przeszłości, kiepskie wybory (vide: "High School Musical", "Teen Beach Movie"). Efron, podobnie jak Lorenzo Ferro w "Aniele", udowadnia, że za piękną twarzą mogą kryć się najbrzydsze popędy. Lepiej niż on wypada w swej roli Lily Collins − przepełniona zakamuflowanym poczuciem winy, wiecznie nieobecna i rozpamiętująca minione lata. To ona ma do odwalenia cięższą robotę, bo postać Liz tkwi w mroku niedopowiedzeń, a uwaga większości widzów i tak skupiona jest niemal wyłącznie na Efronie w nowej, dojrzalszej odsłonie. Aktorka błyszczy nawet w najprostszych scenach, między innymi dlatego, że gra rolę raczej spoza swojego emploi, a wcale nie brak w jej słowach i odruchach wiarygodności.
Pełna recenzja: #HisNameIsDeath