Potwierdzam. Zresztą wg mnie Freddie był lepszym piosenkarzem, znacznie lepszym.

Fredddie może i deko lepiej śpiewał, ale film o nim był marny. Gdyby taki sam nakręcili o jakimś niszowym piosenkarzu, to przeszedłby bez echa, ale że to było o Mercurym, no to nawet chała dostaje dziesiątki.
Gusta są różne i każdy ma prawo do swoich odczuć oraz opinii, także luz.

Potwierdzam, w
" Rocketman" czegoś mi zabrakło. Nie jestem zagorzałym fanem Eltona Johna, kojarzę parę utworów. Jednak tego najpopularniejszego mi zabrakło. A mianowicie piosenki z "Król Lew"

Blue eyes, Sacrifice, Nikita, Candle in the Wind... Mnóstwo bardzo znanych utworów pominięto, a te co znalazly sie w filmie, przearanżowano w dziwny sposób.

Film do zapomnienia, a to "psychologizowanie" bez sensu. Kompleksy z dzieciństwa ważniejsze niż muzyka i sukces, tak to wypadło. Główna rola mnie nie przekonała, przesadna. Widać, że Egerton bardzo chciał, tylko że mu nie wyszło. I jeszcze parę usterek w tym filmie, ale na szczęście już zapomniałam :)

O ile wolę Queen od Eltona, tak uważam, że "Bohemian Rapsody" jest jakąś papką, z której mogło coś powstać, ale się nie udało. Nie dość, że pomieszali daty, powstawanie utworów(a piszemy tu o biografii!), to zostało to tak kiepsko pocięte... W "Rocketman" wiadomo od początku o co chodzi i reżyser skupił się na tym, nie mając ostatecznie bezsensu pociętego filmu, tylko zgrabny musical. Kocham Queen, ale ich film jest prawie niczym(utwory ratują) w porównaniu do filmu Eltona.