Starcrash to po prostu Gwiezdne Wojny klasy B. Jest bardzo tanio, kiczowato, idiotycznie i amatorsko. Kopiuje Gwiezdne Wojny gdzie popadnie - mamy gościa władającego mocą i mieczem świetlnym, jest robot przypominający połączenie C3-PO i Dartha Vadera (z teksańskim akcentem), mamy Imperium zła ze swoim odpowiednikiem Gwiazdy Śmierci (tym razem Dłoń Śmierci), bitwy kosmiczne i przygody po całej galaktyce. Wszystko to polane sosem niesamowitego kiczu. Rozrywka dla fanów kina klasy B gwarantowana.
Dużo się dzieje, akcji nie brakuje, a kostiumy, scenografia, efekty (z animacją poklatkową na czele), dialogi i aktorstwo świetnie poprawiają nastrój. Jest dużo atrakcyjnych aktorek w bikini (z Caroline Munro na czele), świetny Christopher Pulmer jako Imperator (bez skojarzeń, ten Imperator jest dobry), David Hasselhof jako jego syn i Marjoe Gortner jako najzabawniejsza wariacja jedi jaką można sobie wyobrazić. Swoją drogą, ścieżka dźwiękowa Johna Barryego jest naprawdę bardzo dobra.
Starcrash to film tak zły w każdym calu (poza muzyką), że aż wspaniały.
Polecam każdemu miłośnikowi Gwiezdnych Wojen i kina klasy B.