Ten film da się obejrzeć, ale pod pewnymi warunkami.
Po pierwsze trzeba zapomnieć o treści książki na podstawie której został zrealizowany, gdyż prawie całkowicie się z nią rozmija.
Po drugie, należy kompletnie zignorować fakty historyczne leżące u podstaw fabuły i podejść do filmu jako swoistej odmiany westernu - zupełnie jak w "Gwiezdnych Wojnach" tylko bez efektów.
I po trzecie należy przymknąć oko na kreacje aktorskie (poza Tomem Hardy'm i Gary Oldman'em, cała reszta to dno porównywalne z kreacjami serwowanymi polskim telewidzom w serialu "M jak Miłość").
Jeśli tego wszystkiego nie weźmiemy pod uwagę, to... da się obejrzeć.
Tylko czy wówczas nie będziemy czuć niedosytu?
Ja właśnie takowy niedosyt odczułem i to bardzo mocno.
Akurat Hardy i Oldman zagrali dużo poniżej swoich możliwości. Nie widziałem w ogóle zaangażowania w ich grze. Oldman przejechał sobie na autopilocie, a Hardy był zbyt manieryczny. Imho najlepiej z całej stawki wypadł Joel Kinnaman, który przynajmniej budził jakieś emocje, tchnął w swoją postać trochę życia oraz przemycił trochę prawdy o tym systemie i jego funkcjonariuszach.