Nie wiem, kto daje pieniądze na takie filmy. Zapewne miłośnicy mebli na wysoki połysk. Scenariusz jest przewidywalny w 100% - wystarczy tylko sobie wyobrazić jak można napisać każdą scenę w najbardziej sztampowy i łzawy sposób i poczekać - a się ziści. Tandeta umysłowa i emocjonalna na każdym kroku. Postacie papierowe, emocje jednowymiarowe, jak narysowane, w dodatku ręką naiwnego dziecka. Hardy, ze swoim zmarszczonym z wysiłku czołem, nadaje się na aktora jak krowie flaki na struny do fortepianu. Jedyne jasne punkty to rola N.Rapace, która z dennych dialogów coś jednak była w stanie wydusić i G.Oldman, jak zwykle świetny.
Zawinił scenariusz i reżyser, który zamiast wyrzucić go do kosza zabrał się za realizację ( pewnie z głodu). W dodatku muzyka, czy raczej podkład dźwiękowy - jak z "Frankensteina". Z dobrej książki powstał marny obraz, wiejący rodzajem emocji z lat, gdy na ekranie królowały filmy "Ada to nie wypada" i "Czy Lucyna to dziewczyna".