Młodzieżowa komedia, do której scenariusz napisał John Hughes? Biorę w ciemno!
Mając w ekipie prawdziwą legendę młodzieżowych filmów to nie mogło się nie udać, prawda? ;)
Niestety w rzeczywistości nie jest aż tak kolorowo. Chociaż muszę przyznać, że film zaczyna się całkiem nieźle. Mamy nieporadnego bohatera, kilka całkiem niezłych żartów i dobry pomysł na rozkręcenie intrygi. Z początku ogląda się to naprawdę dobrze. Humor wyjątkowo do mnie trafiał, sceny sytuacyjne były całkiem przemyślane (John Candy wymiata w swoim epizodzie.) Zapowiadało się co najmniej zachęcająco. Po chwili wjeżdża też wątek, powiedzmy, psychologiczny. Nie jest on może jakoś szczególnie wybitny ale dzięki naturalnym dialogom i fajnej chemii między bohaterami walory filmu podnoszą się jeszcze bardziej. W tym pomyśle był bardzo duży potencjał. Jest naprawdę dobrze! Tylko, że za chwilę zaczyna się festiwal cringu nie z tego świata. Serio... Nie wiem czy w tym momencie zabrakło scenariusza czy to naprawdę tak miało wyglądać...
No cóż, końcówka jest bardzo słaba, aż chce się zgrzytać zębami. Nie ratuje jej nawet sławna scena z koniem. :P
Na szczęście film ma w rękawie jeszcze kilka atutów. Muszę przyznać, że jest nieźle zagrany, Frank Whaley wypada przekonująco i jeśli tylko kupi się tą jego kreację to jest naprawdę ok. Fajnie wypadają też role drugoplanowe. Aczkolwiek trzeba przyznać, że film ma tylko jedną prawdziwą gwiazdę. I chyba nie będzie zbytnią przesadą jeśli napiszę, że warto go zobaczyć chociażby ze względu na tę rolę. Jennifer Connelly jest w tym filmie absolutnie obłędna! Dosłownie nie da się od niej oderwać oczu choćby na moment. Kradnie każdą scenę, w której się pojawia. I fakt, jej występ tu nie był jakoś szczególnie wymagający ale... No trzeba to zobaczyć na własne oczy.
Będąc przy atutach warto wspomnieć też o wyjątkowo dobrej ścieżce dźwiękowej, idealnie wpisującej się w klimat filmu i epoki. Poza tym pomysł na osadzenie akcji w takim a nie innym miejscu zawsze daje dobre pole do popisu!
Trudno mi jakoś podsumować ten film, tak bardzo jest nierówny. Z jednej strony warto zobaczyć bo ma swoje momenty z drugiej jednak końcowe pół godziny to kpina. Niemniej jako luźny pomysł na niedzielny seans może być, tylko nie należy spodziewać się po nim zbyt dużo.
PS. Ze zmontowanych scen z filmu powstał genialny teledysk do utworu Mr.Kitty - "After Dark", prawdziwe cudeńko!