bo tak naprawdę, jesteśmy świadkami ponad dwugodzinnej nudy. Młodziak dla urozmaicenia życia, żeby miało smaczek, raz z dziewczyną, raz z chłopaczkiem, w ostateczności postawił na drugą opcję i nie skorzystał. Chwilowy ukochany, opuszcza go w najbardziej namiętnej chwili, a po pół roku dzwoni do niego i oznajmi, że jest zaręczony. Scena z brzoskwinią jest mega. Dla kontrastu, bo zastanawiał się co mu lepiej pasuje, miękka brzoskwinka z dziurką, powinien mieć pod ręką ogórka, żeby w ostateczności sprawdzić co lepiej wchodzi. Ostatnia scena z ojcem, najlepsza z całego mega nudnego i przereklamowanego filmu.
Na pewno przereklamowany, a czy nudny? Jest w nim pełno dłużyzn, ogólnie jednak nie nazwałbym go nudnym, na to co zostało pokazane jest zwyczajnie zbyt długi z powodzeniem można było zamknąć te opowieść (i tak skróconą wobec książki) do 1 godziny i 20 minut.
Sceną z brzoskwinią jestem rozczarowany... Zagrana drętwo, nieautentycznie, bez namiętności. Lepiej byłoby, jakby Oliver z pasją ją wylizał, a następnie się całował z Elio. Wtedy bym uznał, że to była gejowska scena pełna namiętności, a wyszło tak, że dwóch heteroli nieporadnie zaczęło udawać gejów. Tak jak oni to pokazali na ekranie tak się geje nie kochają.
Scena z ojcem wporzo, tylko nie rozumiem czemu się nią ludzie zachwycają? Moze dlatego, że w Polsce taki ojciec to skarb i rzadko spotykane zjawisko.