Po obejrzeniu "Teorii Wszystkiego" miałem pewien problem. Jest to film biograficzny z dużym naciskiem na wątek miłosny. Przez zdecydowaną większość zapewnia, że Stephen i Jane byli wspaniałą parą, a morał ich historii brzmi "miłość pokona wszystko". Wszystko fajnie, ale problem z tym, że bohaterowie się rozwodzą. To jaki w takim razie był morał? "Miłość pokona wszystko dopóki nie zatrudnisz niepełnosprawnemu mężowi pielęgniarkę", a może "Miłość pokona wszystko, ale tylko przez pierwsze 30 lat"? Nie chodzi mi o autentyczność, o prawdziwe relacje Stephena z Jane, tylko o relacje postaci w filmie i przesłanie, albo morał jaki twórcy chcieli przekazać.
"Tak nie wygląda miłość, tak wygląda podejmowanie decyzji w afekcie i takie są późniejsze konsekwencje"