Wydaje mi się, że wygrał głównie dzięki rodzajowi roli. Po prostu miał bardzo dużo do zagrania, od normalnego, zdrowego człowieka poprzez wszystkie fazy choroby. Nienaturalne wygięcia ciała przez wiele godzin na planie, to było na pewno wyzwanie nie tylko dla aktora, ale również dla jego ciała. Wyszło mu to naprawdę świetnie. Poza tym ciągle żywa legenda samego Stephena Hawkinga, jednego z największych i najpopularniejszych amerykańskich naukowców. Ale zastanawiam się, czy jakby tą rolę dostał jakiś inny, dobry aktor (a takich w Hollywood jest na pęczki) i zagrał ją podobnie, to czy też dostałby Oscara. Myślę, że to bardzo prawdopodobne.