Teoretycznie jest to ekranizacja "Wysokiego okna", ale należałoby raczej powiedzieć: "luźna inspiracja", bo z oryginału zostały tylko nazwiska głównych postaci i kluczowe elementy fabuły (moneta plus tytułowe okno). Ani jedna linijka dialogów nie pochodzi od Chandlera, a poszczególne wątki i motywy postępowania bohaterów albo w ogóle wycięto, albo potwornie zredukowano. Finał może i jest sympatyczny, ale szmirowaty, wybitnie niechandlerowski.
Uderza realizacyjna bylejakość, na poziomie zapychaczy dziur w telewizyjnej ramówce, cały czas ma się też wrażenie oglądania nie postaci w filmie, tylko ludzi, którzy je udają. To trzecia liga aktorska, zwłaszcza w przypadku fatalnie obsadzonego Marlowe’a. Również zdjęcia nie mają w sobie nic z poetyki noir i kojarzą się bardziej z teatrem telewizji.
Jeśli warto ten film obejrzeć, to tylko w celach porównawczych - żeby docenić poziom prawdziwych czarnych kryminałów z tamtego okresu.
Mnie się całkiem podobało, ale może dlatego, że nie przeszkadzają mi luźniejsze adaptacje, o ile fajnie się ogląda. Drugim powodem może być to, że książki czytałem niby niedawno, ale wchłaniam tyle literatury, że zwyczajnie pozapominałem, jak to w szczegółach było w powieściach Chandlera. Może i dobrze, że za adaptacje nie wziąłem się na świeżo po książkach.