Film wyprany z jakichkolwiek wartości (nie chodzi mi bynajmniej o tzw. wartości chrześcijańskie): facet rzuca się od d... do d..., rzeźbi tak jak żyje, a żyje byle jak. Realizacja filmu też nie rzuca na kolana. Swego czasu "Rachatłukum" (bo tak się nazywa, a nie jakieś tureckie owoce, których nie ma) mógł być filmem odważnym, łamiącym cielesne tabu, dziś jest ramotką z nieapetyczną golizną i czynnościami fizjologicznymi, którzy normalni ludzie załatwiają w zaciszu. Podejrzewam, że gdyby to był polski film uzyskałby na FW przeciętną ok 4,5.
Tym razem przeszedłeś sam siebie, film jest przesycony odwołaniami do mitologi chrześcijańskiej, reżyser wykorzystuje figurę Chrystusa, oczywiście robi to na swój swoisty sposób, ale jest to łatwe do wychwycenia i zwyczajnie oczywiste. Zresztą nie jest to jedyny raz gdy sięga po religie chrześcijańską, w bezpośredni sposób robił to w "Czwarty człowieku", jest też autorem książki o Jezusie i ma cały czas w planach film o nim. Nie widzę też w tym filmie nic kontrowersyjnego, jest to film na podstawie holenderskiej lektury szkolnej, chodziły na niego wycieczki szkolne. A ciała Rutgera Hauera i Monique van de Ven są jak żywe rzeźby, są piękne. Verhoeven jest reżyserem brawurowym, łączącym ogień z wodą, i cała jego tu praca ociera się o geniusz. Strasznie naskórkowe oglądanie i odczytanie filmu, zwłaszcza, że mamy do czynienia z jednym z najbardziej przewrotnych reżyserów w historii kina. Nie przesadzam!