To, co przeszkadzało mi się rozkoszować "Moby Dickiem" to XIX-wieczny stosunek do zwierząt. Ten film stara się go zweryfikować - klimaks to kontakt wzrokowy bohatera z kaszalotem. I człowiek zrozumiał... Więc kaszalot dał im spokój. Człowiek, drapieżny łowca i pan stworzenia (typowo protestancka mentalność amerykańska) - zdobywa się na empatię i szacunek wobec natury, wobec odmiennego gatunku. Piekne przeslanie, do tego wspaniałe zdjęcia, morze w 3D - widoki zórz i żaglowców jak na obrazach C.D. Friedricha.
Obecnie większość państw wstrzymała połowy wielorybów, robią to nadal chyba niektórzy północni Europejczycy (bo niby robili to zawsze) oraz Japonia.