Znany polityk podczas wieczornej demonstracji dostaje pałką w łeb i ginie, czyli jak doprowadzić do czegoś i to ukryć: zasady nowoczesnej polityki obnażone i zuniwersalizowane do bólu.
Jak się postarać, by do demonstracji w ogóle nie doprowadzić. Jak sprawiać pozory, jak się wykręcić. Konkretne przykłady, konkretne rozwiązania, konkretna historia (najlepsze: facet zatrzymuje się na ulicy, podjeżdża półciężarówka, drzwi się otwierają. Facet w środku daje temu na ulicy po łbie. Samochód odjeżdża, a facet w tym czasie upada na ulicy. Z następnego samochodu wysiada kobieta i ogłasza, że wszystko widziała: facet był pijany i upadł na krawężnik).
Nie udało się utrzymać za gębę tej uniwersalizacji. Tak w ogóle to dzięki filmwebowi dowiedziałem się, że to było zamierzone – brak nazwisk czy brak konkretnego celu, jaki miał ten polityk, tytułowy Z. A ja się zastanawiałem, czemu ja po 15 minutach filmu nie pamiętam, jak oni się nazywali... Innymi słowy – uniwersalizm nie trzyma się kupy. Rozłazi się. Niby historia jest konkretna – ale no właśnie, czego chciał ten polityk? Czemu był taki znany? Czemu nie chcieli go dopuścić do głosu (z filmu wynika, że to właśnie jest celem polityki – zatkać każdy głos, niezależnie co mówi – dlaczego?).
No i w sumie to taka sztuka dla sztuki, ale przyjemna w odbiorze.
7/10
Dużo lepiej przyjąłem ten film oglądając go pierwszy raz (lata osiemdziesiąte).Prawdopodobnie jakaś identyfikacja z bohaterami filmu miała w tym swój udział.Teraz nie mogłem się uwolnić od refleksji, że film osuwa się w propagandę.Na szczęście dobór obsady uratował go od natrętnej retoryki.Good night and good luck, esforty.
6/10
ogladalam go dokladnie dekade pozniej, jakos na pocz lat 90tych i nastawialam sie, ze drugie podejscie bedzie totalnym odczarowaniem. ale nie (moze dlatego, ze spodziewalam sie najgorszego). w sumie podoba mi sie to ujęcie w wielki cudzysłow i pokazanie samych mechanizmów wladzy, bez skupiania sie kto jest kim i o co komu chodzi. wlasnie dzieki temu, jesli chodzi o kwestie ile w tym propagandy, ze jak na tamte czasy nie ma tragedii. nie kazdemu pasuje konwencja farsy, w ktorej utrzymany jest film, ale pomaga to w wyostrzeniu wizji swiata polityki jako gry, w ktorej zasady fair play nie obowiązują i gdzie na dluzsza metę, wygrywają najbardziej bezwzględni. mi takie przedstawienie tematu odpowiada, szczegolnie jak sie spojrzy co sie dzieje na naszym podwórku. no bo czy nie farsa?