Stosunek reżyser-aktor łatwo może wykroczyć poza relację profesjonalną.
Podobnie jak większość publicznie dostępnych sieci i ten HOTSPOT nie jest szyfrowany: przeczytacie tu o wszystkim, czym aktualnie żyje kino, o sprawach aktualnych i tych z nieograniczonym okresem przydatności, szeroko komentowanych i niesprawiedliwie pomijanych, zjawiskach przecenionych i tych, których przecenić nie sposób. Na gorąco. W punkt.
Plan filmowy sprzyja romansom, dostarczając wielu dowodów na to, że układ reżyser-aktorka może przerodzić się w relację miłosną. Takie związki bardzo się od siebie różnią, ale łączy je to, że potrafią przynosić duże korzyści. Artystyczne i finansowe.
Lipcowy repertuar powinien zadowolić miłośników kobiecej urody znad Sekwany. Na ekranach polskich kin podziwiać można aktualnie dwie francuskie piękności: dawno niewidzianą
Sophie Marceau w
"Pożądaniu", a w
"Więzach krwi" laureatkę Oscara
Marion Cotillard, która w ostatnich latach tworzy jedną wielką rolę za drugą. Obie związały swoje życie z reżyserami.
Marceau ponad 15 lat spędziła z
Andrzejem Żuławskim (ich związek przypomniany został przez Manuelę Gretkowską w "Transie", gdzie nazywa ją "Gwiazdą", reżysera "Laskim", a siebie samą z czasu, kiedy pisała scenariusz do
"Szamanki" – "Marysią"),
Cotillard zaś od 7 lat jest z
Guillaume'em Canetem, autorem
"Więzów krwi" czy wcześniejszego
"Nie mów nikomu". Mimo podobieństw relacji (obie niesformalizowane, z obu zrodził się syn), aktorki reprezentują różne typy medialnego wygrywania bycia z reżyserem i godzenia życia zawodowego z prywatnym, które zawodem jest przesiąknięte.
Ponieważ atmosfera planu filmowego sprzyja romansom, podobnych związków historia kina zna ogrom, dostarczając niezliczonych dowodów na to, że stosunek reżyser-aktor łatwo może wykroczyć poza relację profesjonalną. Potrafi to wywołać skandal, jak dawniej opuszczenie przez
Roberta Rosselliniego Anny Magnani dla
Ingrid Bergman czy niedawno romans nawiązany przez
Kristen Stewart z żonatym
Rupertem Sandersem podczas kręcenia
"Królewny Śnieżki i Łowcy", który nie mieścił się w głowie rozkochanym w
Robercie Pattinsonie nastolatkom. Potrafią też stać się powodem do dumy (kto pamięta zadowolenie Anglików, kiedy eksportowali do Stanów na początku 90. słynne małżeństwo
Kennetha Branagha z
Emmą Thompson?) albo prowokować uśmiech za każdym razem, jak wtedy, kiedy upiorna
Helena Bonham Carter z
Timem Burtonem odstawiają na czerwonym dywanie swój barwny (choć dominują w nim czernie), turpistyczny spektakl. Każda para stosuje własne medialne praktyki, które jednak można w pewnej mierze uogólnić.
MISTRZ I MUZA Kariera
Marceau jest doskonałym przykładem tego, jak aktorka może stać się muzą swojego mistrza. Choć zabłysnęła jeszcze przed poznaniem
Żuławskiego, w wieku 15 lat w
"Prywatce" (1980), to dopiero on – jak utrzymywali przez czas trwania związku – uczynił z niej aktorkę. Od czasu
"Narwanej miłości" (1985) pozostawali parą do 2001 roku; w tym czasie nakręcili wspólnie cztery filmy. Słabość
Żuławskiego do aktorek zaowocowała później głośnym związkiem z
Weroniką Rosati, który niestety nie przyniósł żadnego wspólnego dzieła, nie licząc inspirowanej relacją książki, nazwanej uroczo "Nocnik". Wcześniej zaś jako mąż nieodżałowanej
Małgorzaty Braunek brawurowo wydobywał z niej histeryczną energię w
"Trzeciej części nocy" i
"Diable". Po rozstaniu z żoną rzucał w odmęty ekranowych spazmów kolejne aktorki, co w
"Opętaniu" (1981) przyniosło
Isabelle Adjani nagrodę w Cannes i pierwszego w karierze Cezara (oraz zaprzysięgłą niechęć do
Żuławskiego), a po
"Szamance" (1995) skończyło się rozstrojem nerwowym
Iwony Petry. Być może tak wysokie rejestry emocjonalne, między demiurgiem a jego tworzywem bezpieczne są tylko, jeśli pozostają oni w relacji miłosnej.
Związki reżyserów z aktorkami są istotną częścią historii X muzy, której dodają nierzadko odrobinę pikanterii.
Adam Kruk
Związki reżyserów z aktorkami są istotną częścią historii X muzy, której dodają nierzadko odrobinę pikanterii. Wśród polskich twórców tendencja ta wydawała się zawsze bardzo silna. Prócz
Żuławskiego, należałoby wspomnieć choćby o miłościach
Romana Polańskiego (kolejno:
Barbara Kwiatkowska-Lass,
Sharon Tate,
Nastassja Kinski,
Emmanuelle Seigner),
Jerzego Skolimowskiego (
Elżbieta Czyżewska,
Joanna Szczerbic) czy
Andrzeja Wajdy, wśród których znajdziemy
Beatę Tyszkiewicz czy obecną żonę, scenografkę
Krystynę Zachwatowicz, chętnie obsadzaną przez reżysera także w jego filmach. Niektóre aktorki całą karierę związały z filmografią swoich mężów, stając się niejako jej elementem rozpoznawczym. To przypadek choćby
Grażyny Błęckiej-Kolskiej, która stała się twarzą filmów męża (dziś już byłego) i na zawsze – obok
Franciszka Pieczki czy
Mariusza Saniternika – kojarzyć się będzie z magicznym "Jańciolandem", jak zwykło zwać się poetycką krainę tworzoną przez
Kolskiego w nad wyraz dla niego udanych artystycznie latach 90.
W kinie europejskim jednym z najbardziej kanonicznych uosobień aktorki, będącej zarazem muzą swojego męża, stała się
Giulietta Masina. Emploi artystki, obficie czerpiącej z tradycji pantomimy i komedii dell’arte, która zagrała w siedmiu filmach
Federica Felliniego, mimo ról u innych reżyserów, do końca postrzegane było przez pryzmat Gelsominy z
"La Strady" czy Cabirii w
"Nocach Cabirii". Te niezrównane kreacje były tak charakterystyczne, że na zawsze pozostała słodko-gorzkim trampem w spódnicy z filmów męża, któremu w życiu prywatnym wybaczała wszystko. A przynajmniej tak chce legenda, utrwalająca stereotyp eksploatacyjnego charakteru relacji mistrz-muza. Na ekranie przetworzył ją kilka lat temu
Rob Marshall w musicalu
"Nine", zatrudniając do roli pseudo-Masiny
Marion Cotillard.
ŻONA NA EKRANIE Francuska aktorka reprezentuje drugi biegun aktorsko-reżyserskich duetów – taki, w którym słynnych panów przyćmiewa sława dam, niekoniecznie łączących własne kariery z dziełami partnera.
Cotillard różnorodnymi rolami po obu stronach Atlantyku zbudowała sobie pozycję, o której
Canet – sam będący nie tylko reżyserem, ale i aktorem – może na razie tylko pomarzyć. Mało tego, oglądając jego anglosaski debiut,
"Więzy krwi", w którym wystąpiła, trudno pozbyć się wrażenia, że to ona była szarą eminencją filmu. Jego scenariusz napisał (i go współprodukował)
James Gray, u którego
Cotillard wystąpiła w
"Imigrantce", a na ekranie pokazuje się choćby
Matthias Schoenaerts – jej ekranowy partner z
"Rust and Bone", czy
Billy Crudup – kolega z
"Dużej ryby" i
"Wrogów publicznych". Tak jakby nawet w filmach
Caneta to ona rozdawała karty. Czy kolejnym krokiem będzie reżyseria? Tej próbowała już
Marceau, choć trudno mówić tu o jakimś oszałamiającym sukcesie. Umiarkowanym była zresztą również jej hollywoodzka kariera, szumnie rozpoczęta występem w
"Braveheart" i zakończona wkrótce po uwiedzeniu Bonda w
"Świat to za mało".
Ciekawszym filmem z dzisiejszej perspektywy jawi się
"Wierność" (2000), będąca ostatnim wspólnym dziełem
Żuławskiego i "Zośki" (jak zwykł on nazywać
Marceau) – bo choć była adaptacją "Księżnej de Clèves", doszukiwano się w niej świadectwa rozpadu związku polsko-francuskiej pary. Relacje erotyczne czy partnerskie artystów często są zresztą tematyzowane na ekranie – ostatnio według tego klucza czytano choćby
"Wenus w futrze" Polańskiego z
Emmanuelle Seigner (a jakże!) i
Mathieu Amalrikiem łudząco upodobnionym do reżysera. Od lat chętnie przez pryzmat życia osobistego postrzega się twórczość
Woody'ego Allena. Tim Carroll w książce "Woody Allen i jego kobiety" opisywał perypetie tytułowej bohaterki
"Annie Hall" niemal jako dosłowną aliterację związku reżysera z grającą ją
Diane Keaton. Romans ten na stopie prywatnej trwał wprawdzie zaledwie rok, ale na artystycznej przetrwał do końca lat 70.
Kiedy reżyser związał się z
Mią Farrow i obsadził ją w 13 swoich filmach, radykalnie zmieniał się typ postaci kobiecej. Reprezentowany przez
Keaton model kobiety energicznej, aktywnej, nieco roztrzepanej, zastąpiła w latach 80. flegmatyczka z gromadką dzieci – o dobrym sercu, ale i wiecznych pretensjach. Wiadomo, jak skończył się związek z
Farrow, stąd obecnej partnerki, Soon-Yi Previn, przed kamerę już nie wystawiał, ale od połowy lat 90. coraz częściej zaczął wykorzystywać motyw lolitki. Oczywiście zarówno
Keaton, jak
Farrow to aktorki, których talent i klasa nigdy nie pozwoliły sprowadzić ich wyłącznie do roli "żony reżysera" (zresztą według litery prawa nigdy małżeństwem nie byli), nawet jednak one, w okresie trwania relacji z
Allenem, ograniczyły swój udział w innych projektach. Bez szkody, bo bez względu na to, jakim był partnerem, to u niego zagrały najwspanialsze role swojego życia.
PŁEĆ I PŁAĆ Tego samego nie można powiedzieć na przykład o towarzyszkach życia
Rogera Vadima. Słynny amant dowodził w swojej książce "Moje trzy żony. Bardot. Deneuve. Fonda", że stworzył je jako symbole seksu. To prawda, jednak aktorsko dojrzalsze kreacje zagwarantowały im role u reżyserów bardziej od
Vadima utalentowanych. Pysznienie się aktorskimi romansami, czy raczej trofeami w stylu
Vadima (który w swoim "katalogu" miał też
Annette Stroyberg i
Marie-Christine Barrault) czy
Howarda Hughesa, uwodzącego
Avę Gardner i
Katharine Hepburn, nie jest już dziś w najlepszym guście.
Podszyte maczyzmem (a może kompleksem?) kolekcjonowanie pięknych młódek, jeśli nie odchodzi do lamusa, to przynajmniej równoważone jest przykładami rewersyjnymi. Najbardziej reprezentatywna wydaje się tu relacja reżyserki i artystki wizualnej
Sam Taylor-Wood i jej męża
Aarona Taylora-Jonhnsona, którego poznała podczas kręcenia
"Nowhere Boy". Jako znak genderowej równości rozchwytywany aktor przyjął nazwisko o dwadzieścia lat starszej żony. Zjawisko męża-muzy nie budzi już zdziwienia i jest coraz powszechniejsze. We Włoszech słynny stał się związek
Valerii Golino z kilkanaście lat młodszym
Riccardem Scamarcio. Popularna aktorka usiadła niedawno na reżyserskim krześle, a jej dobrze przyjęty debiut
"Miele" jej partner, dawny idol nastolatek, wyprodukował. W Polsce aktorsko-reżyserska więź miłosna połączyła choćby
Małgorzatę Szumowską z
Mateuszem Kościukiewiczem.
Nawet jeśli w końcu przestaniemy przykładać wagę do tego, czy reżyser nosi spódnicę czy spodnie i zarzucimy liczenie lat dzielących kochanków, tematem zapewne wciąż pozostanie to, ile zarabiają. Portal Hollywood.com stworzył niedawno listę najbardziej dochodowych reżysersko-aktorskich par w show biznesie. Okazało się, że najwięcej zarobili
Len Wiseman z
Kate Beckinsale na dwóch częściach
"Underworld" oraz
"Pamięci absolutnej",
Joel Coen z
Frances McDormand (
"Śmiertelnie proste",
"Fargo" i
"Tajne przez poufne"), a także małżeństwa
Judda Apatowa z
Leslie Mann i
Paula W.S. Andersona z
Millą Jovovich (która wyraźnie gustuje w reżyserach – jej poprzednim mężem był
Luc Besson). Jak wiadomo, kino (i miłość) to nie tylko pasja, ale i pieniądze. Choć związki pięknych, utalentowanych bogaczy budzą zazdrość, tak naprawdę je lubimy. Wciąż bowiem jest w nas jakaś luka po arystokracji, do której zapełnienia reżysersko-aktorskie "królewskie pary" – a skandalizujące romanse może jeszcze bardziej – idealnie się nadają.