Piotr Czerkawski

Wariacje Kunderowskie – żegnamy autora "Żartu"

Hotspot
/fwm/article/Wariacje+Kunderowskie+%E2%80%93+%C5%BCegnamy+autora+%22%C5%BBartu%22+FILMWEB-151467 Getty Images © Eamonn M. McCormack
Filmweb A. Gortych Spółka komandytowa
https://www.filmweb.pl/fwm/article/Z%C5%82e+recenzje-112326
BEZ KOMENTARZA

Złe recenzje

Podziel się

Arest: "Chciałbym móc powiedzieć, że równie przykro jest czytać złą recenzję twórcy, co pisać ją recenzentowi, ale byłoby to grube kłamstwo".

Darek Arest przenosi się w czasie. "Efekty specjalne" lat minionych zostają daleko w tyle, a w nowym cyklu felietonów sprawdzi, czym dziś oddychają kino, komiksy, gry i reszta rodziny. 

Chciałbym móc powiedzieć, że równie przykro jest czytać złą recenzję twórcy, co pisać ją recenzentowi, ale byłoby to grube kłamstwo. 

Mariusz Pujszo, przeczytawszy recenzje "Ostatniego klapsa", przełamał się i postanowił wymierzyć klapsy dodatkowe, ogłaszając, że do krytykowania jego filmów zabierają się ludzie, którzy komedii nie lubią i nie rozumieją. Dalej poszedł Krzysztof Zanussi, którego złe przyjęcie "Obcego ciała" pogniewało do tego stopnia, że całą krytykę polską unieważnił, rozwiązał i zlikwidował ze skutkiem natychmiastowym. Nie powiem, miło być zauważonym, nawet jako część bezosobowej masy krytycznej. Gdy krytyka spotyka krytyka, to w tyłek kopie go jednak zaszczyt. Pewien sympatyczny aktor, w przypływie olśnienia skonstruował nawet jakiś czas temu teorię, że "jaka krytyka, takie kino", co może nie ma za wiele sensu, ale od samego słuchania człowiek potężnieje i czuje, jak rośnie jego wpływ na rzeczywistość. Nawet jeśli globalne rekordy kasowe biją dziś filmy przez krytykę miażdżone. Nawet jeśli odpowiednia ilość plakatów i gadżetów jest w stanie zrównoważyć każdą ilość przesiąkniętego jadem atramentu.

Eunuchowie do piór

Spięcia na linii artysta-krytyk to news mocno wczorajszy. Krytyk musi od czasu do czasu coś skrytykować i napisać niepochlebnie, choćby po to tylko, by wywyższyć na tym tle coś innego, a twórcy ciężko być wdzięcznym za to, że ktoś owoce jego wielomiesięcznej pracy wesoło wdeptuje w glebę w trzech akapitach. O buzujących tu gwałtownych emocjach  i towarzyszących im barwnych epitetach pisać można długo, sięgając przede wszystkim do dziejów krytyki literackiej. Dla pisarza krytyk to w najlepszym razie niższa forma życia pasożytująca na Artyście (Houellebecq), eunuch, co to "wie jak, ale nie potrafi" (Boy-Żeleński), albo trzeciorzędny pisarz, rekompensujący sobie artystyczne niespełnienie. Krytykom co prawda też nie zawsze udawało się uniknąć wycieczek osobistych, ale najczęściej pozostawali jednak przy proponowaniu kosmetycznych zmian w samym dziele. Film ten zasługuje moim zdaniem na inne zakończenie – pisał Marek Hłasko o "Ósmym dniu tygodnia" w reżyserii Aleksandra FordaPowinien zakończyć się publicznym powieszeniem reżysera

Chciałbym móc powiedzieć, że równie przykro jest czytać złą recenzję twórcy, co pisać ją recenzentowi, ale byłoby to grube kłamstwo. Nieprzyjemnie jest pisać o filmach obojętnych. Z pisaniem złej recenzji wiąże się grzeszna przyjemność, możliwość zemsty za zmarnowane dwie godziny życia, wywyższenia się i pomądrzenia, a wszystko pod flagą czynienia sprawiedliwości. Film był kiepski, niech więc chociaż tekst dobrze się czyta. Utkane ze złośliwości negatywne recenzje Rogera Eberta można sobie kupić w formie książkowej i czytać do poduszki (Miałem raz kolonoskopię, pozwolili mi ją oglądać na ekranie i było to bardziej interesujące niż "Brown Bunny"). Ale pożytki ze złych recenzji mają także sami artyści. Okazuje się, że zasada "nieważne, co piszą, dopóki nie przekręcają nazwiska", ciągle się sprawdza – wyniki badań opublikowanych przez Harvard Buisness Review wykazały, że pamięć o tytule książki recenzowanej na łamach "New York Timesa" jest zawsze trwalsza od zawartej w recenzji oceny. Mniej znani autorzy notują nawet 50% wzrostu sprzedaży po tym, jak ich dzieła zostaną schlastane w tym szacownym dzienniku. Gorzej wychodzą na tym interesie twórcy o wyrobionych nazwiskach, ale ci zawsze sobie poradzą. A jak krytyka nie spełni ich oczekiwań, to zawsze mogą ją po prostu unicestwić.
Nieprzyjemnie jest pisać o filmach obojętnych. Z pisaniem złej recenzji wiąże się grzeszna przyjemność.
Darek Arest

Pożytki z nieużytków

Wierzcie lub nie, ale krytycy kochają filmy (wielu z nich odczuwa, o zgrozo, kompulsywną potrzebę dzielenia się swoim entuzjazmem nawet, gdy nikt im za to nie płaci). W zamierzchłych czasach prasy papierowej recenzja przypadała często temu, komu film się najbardziej podobał, a zasadzie tej towarzyszyła inna: im niższa ocena, tym krótszy tekst. W latach 90. brałem się zawsze z wielkim zapałem do czytania miażdżących recenzji gier drukowanych w polskiej prasie komputerowej, w których mało uwagi poświęcano opisowi recenzowanego produktu, stawiając na impresje z życia autora, który bronią swą czynił humor. Najpierw zaskoczyła Cię beznadziejna grafika, ale jakoś to wytrzymałeś. Potem usłyszałeś zawodzącą bez końca melodyjkę – recenzował polską platformówkę o tytule "Agent Czesio" niejaki Piotras z Top Secreta – Nie wiedziałeś, czy śmiać się czy płakać, widząc dopiero po chwili dorobek pracy animatora. Po chwili uspokoiłeś się i kątem oka dostrzegłeś w dole ekranu dwa wyrazy: - "energia" i "rzeczy". "Czyli jestem w grze" – pomyślałeś. Zaśmiewałem się z tych (nie zawsze lotnych) żarcików do rozpuku, a widać było, że i piszący, wbrew surowym ocenom, bawili się przy ich pisaniu niezgorzej. Im produkt słabszy, tym było śmieszniej. 

Po latach teorię przeniosłem na praktykę, pisząc takie recenzje, w których często nie było miejsca na rozbudowaną rzeczową argumentację, ale w których doskonale mieściła się drwina, ironia i rebus. Nie myślę się kajać – jakość tych tekstów bywała lepsza i gorsza, ale kryjąca się za nimi opinia zawsze była szczera. Krytyk bowiem może mieć kiepskie poczucie humoru, kijowo argumentować, być niedokształcony, ale jest w tej szczęśliwej sytuacji, że nigdy nie myli się co do tego, czy film mu się podobał czy też nie. A to właśnie – nie jakaś abstrakcyjna "wartość obiektywna" – jest zwykle tematem recenzji. Przyznaję, że sam straciłem zapał do szyderstwa, w artystycznej porażce coraz częściej dopatrując się przegranego przez twórcę pojedynku ze śliską filmową materią. Im dłużej żyję na świecie, tym bardziej inteligencja, nawet dowcip bez dobroci wydają mi się niesympatyczne – pisał Boy-Żeleński (ten wrażliwiec od krytyków-eunuchów). W Szwecji może dostałbym na ten utrudniający pracę uwiąd złośliwości jakąś rentę czy chociaż tabletki. Przy skromnym polskim socjalu mogę sobie jedynie powtarzać za jednym z bohaterów "Czarodziejskiej góry": Złośliwość to duch krytyki, a krytyka rodzi postęp i uświadomienie.

***

Jeśli Hłasko mógł sobie pozwolić na słowa równie ostre jak te cytowane, to dlatego, że był  nie tylko autorem recenzji, ale też autorem literackiego pierwowzoru recenzowanego filmu, a więc Artystą zabawiającym się w krytyka. Ale bywa i odwrotnie – krytyk, pisząc, wchodzi na terytorium pisarskie: używa wyrazów, składa zdania, a niekiedy nawet skonstruuje jakąś formę, czyniąc to swoje pisanie – dobrą, bądź złą – literaturą. A to już koniec wszelkiego porządku. "Zła recenzja" przestaje być aktem zemsty niespełnionego artysty czy nawet surowym wyrokiem profesjonalnego widza. Zła recenzja to prostu recenzja kiepsko napisana.
12