Czytelnia FILMu: Głucha polska prowincja kinowa

FILM /
https://www.filmweb.pl/news/Czytelnia+FILMu%3A+G%C5%82ucha+polska+prowincja+kinowa-48535
Od ponad tygodnia w kioskach w całej Polsce możecie znaleźć nowy numer miesięcznika "Film". Tymczasem w czytelni "Filmu" na Filmwebu możecie znaleźć najciekawsze artykuły z bieżącego wydania. Na dobry początek prezentujemy tekst nestora polskiej krytyki filmowej, Jerzego Płażewskiego, na temat braków w repertuarze polskich kin. Miłej lektury.


GŁUCHA  POLSKA  PROWINCJA  KINOWA

Nawet 80% najwybitniejszych filmów światowych nie trafia nigdy na polskie ekrany – udowadnia wybitny filmoznawca Jerzy Płażewski, którego benedyktyńską pracę analizującą światowe kino ostatnich lat publikujemy poniżej. I wraz z nim bijemy na alarm: tracimy kontakt z większą częścią światowej kinematografii. Tą, która pomaga myśleć i się rozwijać.

_________________________________________________________________________

Wystąpiłem ostatnio z twierdzeniem, że odmawia się polskim kinomanom wielu najlepszych filmów świata. Wskazywałem, że za Gomułki-Gierka sprowadzano do Polski 80-100% filmów nagrodzonych na czołowym canneńskim festiwalu, kiedy to Francuzi repertuar kin polskich nazwali "najlepszym na świecie". Jednak po roku 1989 kupujemy zaledwie 20-30% nagrodzonych filmów, choć głównie amerykańskich. Zarzucono mi, że to ogólniki albo przypadek. Uwziąłem się więc, aby spisać konkretne tytuły. Oczywiście, tylko te, które sam widziałem. Chciałem to zrobić za całe 18 lat (1989-2006), ale wysyp tytułów okazał się tak znaczny, że ograniczyłem się do trzeciej części tego okresu, do lat 2001-2006, gdyż i tak uzbierało się ich niemal 90. 

Z góry przepraszam za mało atrakcyjny styl wyliczanki, ale głównym celem tego tekstu jest zasypanie czytelnika lawiną filmowych propozycji, by uświadomić mu powagę problemu. Nie musi on rozpoznawać poszczególnych tytułów i nazwisk. A ja nie mam tutaj na tyle dużo miejsca, by pisać o treści tych filmów i ich walorach. Muszą mi Państwo uwierzyć na słowo honoru: każda z wymienionych pozycji jest interesująca, każda zasługuje na spotkanie z większą czy mniejszą grupą polskich kinomanów.

Bez Rohmera i Chabrola

Największe rezerwy dobrego repertuaru czekają we Francji – piąta część ogólnej liczby. Są tu nazwiska najgłośniejsze: skandalicznie pomijany Rohmer z kryminalnym "Potrójnym agentem" i historyczną "Angielką i księciem", ale również Resnais z melodramatycznymi "Sercami". Jest głośny Chabrol z wiwisekcją polityka "Upojenie władzą" i finezyjny Chilijczyk Ruiz z "Tego dnia", filmem o nienawiści i obłędzie. "Przepustka" Taverniera i "Mała Lili" Millera to penetracje reżyserów dobrze im znanego środowiska filmowego.Trzej głośni ulubieńcy publiczności to: Leconte z lirycznym "Feliksem i Lolą", Assayas z muzyczną "Czystą" i Téchiné z "Utraconą miłością", odnalezioną w Tangerze. Aktor Boujenah sam nie gra, ale reżyseruje "Ojca i synów".

Dwa wielkie filmy o wojnie to "Wesołych świąt!" Cariona i "Dni chwały" Bouchareba. Inteligentne filmy erotyczne to "Niewykorzystany dar" Dercourta i "Pornograf" Bonello. Melodramatyczne doznania wysokiej próby niosą "Dziecko innej" Wagon, "Próba generalna" Corsini i "Barrage" Jacoulota, gdzie dwa pierwsze to typowe filmy kobiece.



Bez Tavianich i Rosjan

Następnym znaczącym rezerwuarem są bez wątpienia Włochy. Tu prawdziwym skandalem jest niedostępność w Polsce twórców najwybitniejszych: Morettiego, którego "Kajman" to błyskotliwa satyra polityczna, oraz braci Tavianich, których "Zmartwychwstanie" jest przejmująco wierną adaptacją Tołstoja. Nieśmiertelny Antonioni zdążył przed śmiercią dać nam "Erosa" wraz z Soderberghiem i Wong Kar-waiem.

Wielkie nazwiska, to także mistrz obrazoburczego humoru Benigni z irackim "Tygrysem i śniegiem" oraz Avati z "Sercem gdzie indziej", miłym w oglądaniu. Nowe nazwisko to Sorrentino, twórca antyschematycznych, sensacyjnych "Konsekwencji miłości", a potem przejmującego portretu lichwiarza w "Przyjacielu rodziny". Wreszcie "Certi bambini" braci Frazzich zaskakująco i po nowemu opowiadające o mafii.

Trochę straciliśmy rozeznanie w nowym kinie rosyjskim – akurat teraz, kiedy mówi ono, co i jak chce. Na czoło wybija się tu "Kukułka" Rogożkina, spojrzenie na wojnę z obu stron frontu i jeszcze ze strony neutralnej. Wojna, już bez uproszczeń, odmalowana zostaje we "Franzu i Polinie" Segala i "Półmgle" Antonowa. Nieoczekiwaną podobiznę japońskiego cesarza Hirohito przynosi "Słońce" Sokurowa, a rewelacyjnie prowokujący pseudodokument "Pierwsi na Księżycu" Fiedorczenki ukazuje sekretną historię radzieckich lotów kosmicznych w latach 30.

W kręgi "nowych Rosjan", malwersacji i zbrodni wkraczają "Oligarcha" Łungina, "Siostry" Bodrowa juniora i "Potrzebna niania" Sadiłowej. O ewolucji postkomunistycznego społeczeństwa odkrywczo opowiadają "Kocham cię, Lila" tejże Sadiłowej i "Ludzie drugiej kategorii" Muratowej. Nowoczesnością języka filmowego wyróżnia się petersburska,  inteligencka "Przechadzka" Uczytiela.

Stosunkowo kompletnie zaopatrywani jesteśmy w filmy anglofońskie. Z Anglików szczególnie bolesna jest tylko nieobecność najlepszego chyba Loacha "Czuły pocałunek" o narodowościowych barierach, a także chwalonego Cattaneo z jego oryginalną "Szczęśliwą zrywą". Amerykanie zapełniają połowę ekranów, ale i tu rażą braki. Czyżby niektóre filmy uznali oni za zbyt dla nas mądre? Nawet z głośnych hollywoodzkich nazwisk nie było Malicka (wielkie, niegłupie widowisko "Podróż do Nowej Ziemi") i Rafelsona (kryminał "Zakładnik").Nie docierają niektóre dorzeczne pozycje kina niezależnego, z Solondzem na czele (ironiczne "Opowiadanie"). Dopisać należy ponadto zauważone sukcesy filmowe. Są to: fabularyzowany "Bobby" Esteveza o śmierci Roberta Kennedy’ego, "Król" Marsha o rozpadzie rodziny, również wielopokoleniowa "Rodzinka" Millsa i oryginalnie traktującą stosunki macierzyńskie "Sherrybaby" Collyer. Osobno wspomnieć wypada "Amerykańską rapsodię" Gardos o tonacji węgierskiej.

Bez Belgów, Dogmy i Zamachowskiego

Z kinematografii europejskich wyraźnie awansuje ostatnio belgijska, o czym wiemy mało, skoro nawet obsypywani nagrodami bracia Dardenne nie sprzedali do nas pełnego napięcia "Syna". A dołączyć trzeba jeszcze co najmniej "Tango Rashevskich" Garbarskiego, mądry film o byciu Żydem dziś, i "25 stopni w zimie" Vuilleta, zwyciężające w plebiscycie publiczności (zatem film "dla ludzi").

Zaskakująco dobrze znane są u nas filmy hiszpańskie. Jednak do niedawna zupełnie niedostępny był najstarszy z czynnych filmowców świata, stuletni Portugalczyk de Oliveira – z omawianego okresu należałoby udostępnić przynajmniej "Zawsze piękną" (dalszy ciąg "Piękności dnia" Buñuela) i analizę psychologiczną "Wracam do domu", oba w wyśmienitej aktorsko obsadzie. A trzeba by poszukać i głębiej.

Wiele potencjalnych niespodzianek chowa Skandynawia spod znaku Dogmy. Na czoło wysuwają się Duńczycy: "Oskarżony" Thuesena o dramatycznym problemie pedofilii i "Chińczyk z wyboru" Genza – o fenomenie białych małżeństw. Ale ponad wszystko wznosi się prawdziwe arcydzieło bergmanologa Augusta "Pieśń dla Martina". W Norwegii Hoel nakręciła "Kiedy noce robią się długie", studium samotności ze Zbigniewem Zamachowskim. Z dwóch fińskich braci Kaurismäki warto zauważać nie tylko Akiego, ale także Mikę, który w "Honey Baby" unowocześnił mit Orfeusza i Eurydyki. Wzrusza także "Zamarznięte miasto" Louhimiesa losem pokrzywdzonego, tym razem mężczyzny. Natomiast Islandczyk Gudmundsson w "Śmiechu mew" wiele zaraźliwego humoru wykrzesał z notorycznego kłamstwa.

Interesowałyby nas dwa filmy niemieckie: "Światła" Schmida i "Półpiętro" Dresena, gdyż oba rozgrywają się na polskiej granicy i mają Polskę w tle (ten pierwszy z Zamachowskim). Podobnie przedstawia się sytuacja kina austriackiego. Tam w "Gebürtig" Schindla i Stepanika pokolenie powojenne spogląda na holokaust (z pomocą Daniela Olbrychskiego).    

Są Czesi, brak Bałkanów

W kinematografiach postkomunistycznych jest mniej niedopatrzeń, w Czechach i Słowacji – wcale. Natomiast luki mamy przede wszystkim w wybijającej się na szczyt Rumunii. Nie pokazujemy legendarnej już "Śmierci pana Lazarescu" Puiu, od której zaczął się ten rumuński wzlot. "Papier będzie niebieski" Munteana, to pełen napięcia film o nocy przed upadkiem Ceausescu. Za to wpisana w deltę Dunaju "Ryna" Zenide zaleca się koronkową robotą nad psychologią dziewczyny-chłopca. Na Węgrzech widzę jeden brak, za to dzieło samego Szabó"Sztuka wyboru" o zagadnieniu kolaboracji. Czołowy reżyser litewski Puipa, w "Lesie bogów" śledzi losy inteligencji wileńskiej w czasie II wojny światowej, z obozem w Stutthofie jako tłem. Naznaczone wojną domową Bałkany mają światu wiele do powiedzenia – typowe syndromy ich konfliktów obserwował Chorwat Brešan w doskonale skonstruowanych "Świadkach". Z Serbów Kovačević dał w "Zawodowcu" ironiczny panegiryk na cześć fachowego szpiclowania, zaś w "Jutro, rankiem" Novković wyraził nostalgiczny żal powracających po latach emigrantów.

W Grecji mamy przypadek identyczny do Rohmera, Morettiego, de Oliveiry i Dardenne’ów: filmowiec powszechnie uznawany za światowego mistrza jest w Polsce niemal nieznany. Grek to, oczywiście, Angelopoulos, którego wspaniale sfotografowaną "Płaczącą łąkę" należałoby oczywiście kupić, pamiętając jednak, że jest to już ostatnia część trylogii, której poprzednie elementy nie mieszczą się w omawianym przedziale czasowym. Tymczasem kino tureckie, trochę jak rumuńskie, ostatnio znacząco awansuje. Tureckim numero uno jest Bilge Ceylan, a jego główne dotąd dzieło to "Uzak", sugestywna konfrontacja współczesności i tradycji.

Świata za mało

Festiwale międzynarodowe coraz dobitniej wskazują, że kino pozaeuropejskie to nie wyłącznie Hollywood. Coraz głośniej o kinie Kanady. Tu mistrzem jest Egoyan, a jego proormiański "Ararat" z Aznavourem należy do czołowych dzieł minionej dekady. Ale jest do poznania całe nowe pokolenie twórców: Rose (prowokacyjne "Życie z moim ojcem"), Massombagi (dramat wyobcowania "Khaled") i Pouliot (bardzo śmieszne "Wielkie kuszenie"). Z kina anglofońskiego pokazać warto jeszcze australijskie "Pod chmurami" Sena.

Latynosi są jakby lepiej dostrzegani przez polskich dystrybutorów. Idzie więc o to, by nie przegapić eseju "W łóżku" bardzo młodego Chilijczyka Bize, który w trudnej domenie ostrego kina erotycznego dał imponująco inteligentne studium męskich i damskich postaw wobec seksu.

Z Dalekiego Wschodu warto zasygnalizować subtelny poetycki romans Tajwańczyka Ming-lianga "Która tam jest godzina?", a z kontynentalnych Chin głośne "Pekińskie rowery" Xiaoshuai, brawurowa konfrontacja Chin o zadawnionych tradycjach i społeczności z szybko rosnących wieżowców. Z Japończyków znany Hirokazu KoreedaHirokazu Koreeda serdecznie wzruszył canneńską publiczność (i jury) elegią "Nikt nie wie" o czwórce porzuconych dzieci. W pełni japoński jest również "Firefly dreams", barwny portret niesfornej nastolatki, choć film zrealizował zafascynowany Japonią Anglik, Williams.

W minionych latach pierwsze strony gazet zajmowały często doniesienia z Izraela. Tematyka filmów izraelskich przyciągała więc uwagę zarówno do filmów robionych przez Żydów, jak i przez Palestyńczyków. Z tych pierwszych ciekawie samokrytyczny okazał się "Taki piękny kraj" Halfona. W równie krytycznym tonie, po drugiej stronie linii demarkacyjnej, zgłasza swój sprzeciw Palestyńczyk Abu-Assad filmem "Paradise Now" (o terroryzmie islamskim). W podobnym duchu, ale z dużą dozą absurdalnego humoru, wypowiada się inny muzułmanin, Sulejman, w ironicznie zatytułowanej "Boskiej interwencji".

Wreszcie i Afryka zaczyna zaskakiwać nas dziełami wybitnymi, których nie trzeba oceniać według taryfy ulgowej. "Raja", o kunsztownie budowanej atmosferze, jest wprawdzie erotykiem reżyserowanym przez Francuza Doillona, ale opowiadającym o Arabach, mówionym po arabsku i oglądającym Francuza arabskimi oczyma. Także Czarna Afryka sięga już po perfekcję: kameruńskie "Milczenie dżungli" Ouénangarégo zrywa z łatwymi schematami o niepiśmiennych i postępie.

Pomocy, PISF-ie!

Otóż więc blisko setka wybitnych dzieł wszystkich możliwych gatunków, których bezsensownie odmawia się polskim miłośnikom kina. Ich jakość stwierdza nie tylko słowo honoru Płażewskiego, ale liczne nagrody najważniejszych festiwali, a także plebiscyty publiczności, zapowiadające wysoką frekwencję. W oczekiwaniu na te dobre tytuły z (niedalekiej) przeszłości Czytelnik powinien przede wszystkim oderwać się od hollywoodzkiej reklamy, usiłującej przekonywać widza, że film sprzed pół roku jest już "stary", bo muszą się teraz amortyzować nowe hity z ubiegłego tygodnia. Szlagiery z ostatniej chwili bardzo rzadko okazują się lepsze od wybitnych filmów sprzed kilku lat.
Czy można coś realnie zrobić, by udostępnić te filmy Polakom? Tak! To bardzo proste. Już dziś polski dystrybutor może zgłosić swój film Instytutowi Sztuki Filmowej i po stwierdzeniu, że jest on wartościowy – uzyskać państwową dotację. Ale to wtedy, gdy już zaryzykuje i opłaci zakup. Jest ostatnio możliwa i odwrotna forma: Instytut ustala listę tytułów, które – kupione przez firmę polską – automatycznie otrzymałyby dotację. Jedynie sposób ustalania tej listy jest jeszcze do dopracowania, a wysokość dopłat powinna być rzeczywiście zachęcająca. Ale to szczegóły. Od powrotu do idei "najlepszego repertuaru na świecie" kina polskie nie są wcale daleko. Trzeba się tylko skuteczniej tym zająć.


Jerzy Płażewski

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones