Ma laska talent do psucia postaci.Najpierw kompletnie tragiczna jako Rogue,potem spaprała Sookie. Nie twierdzę,że serialowa panna Stackhouse jest beznadziejna,jednak w porównaniu z książkowym oryginałem wypada bardzo blado.
Nareszcie jakaś pozytywna opinia na temat Anny! ;) Moim zdaniem książkowa Sookie miała w sobie zbyt wiele takiej typowo małomiasteczkowej cwaniaczkowatości momentami, która mi działała na nerwy - natomiast w wykonaniu Paquin Sookie jest bardziej dobroduszna, choć inteligentna i, jak to Stackhouse, konkretna. ;) Bardzo mi się podoba w jaki sposób Sookie ewoluuje przez cały serial, z naiwnej blondynki zmieniając się w zaradną i odważną kobietę oraz uczy się korzystać ze swojego daru i przestaje postrzegać siebie jako dziwadło jak i wpatrywać się w Billa Comptona jak w obrazek. Co do Rogue w X Menie, kreacja Anny też mnie przekonała. W ogóle, mam jakoś dużo sympatii do tej aktorki. :)
Książkowa Sookie była małą cwaniarą, dlatego ją lubiłam. Serialowa to poczciwina i jest goofy, jak to mówią Jankesi. Wzbudza we mnie instynkt macierzyński. Taki nieopierzony kurczaczek, któremu chciałoby się wytrzeć nos i mocno przytulić do piersi.
Rouge w wykonaniu Anny nie była Szelmą, tylko spokojną, miłą, subtelną dziewczyną z sąsiedztwa, ale też ją polubiłam, bo subtelne panienki wzbudzają moją sympatię. Pewnie dlatego, że są moim przeciwieństwem :P
O proszę, ciekawe jak to jazdy ma swoje gusta. Dla mnie ona jako Rouge w pierwszym X-Men to świetny wybór. Z resztą, cała stara kadra jest nie do podrobienia. Jak widzę Sannsę to się odechciewa oglądać - Famke Janssen to była miód malina. To samo Rebecca Romjin-Stamos jako Mystique. To nowe pokolenie jest skrajnie bezpłciowe i nie mam już tej przyjemności w oglądaniu jak kiedyś. O nowym Xsavierze nawet wolę nie wspominać, brr.