Recenzja filmu

Alita: Battle Angel (2019)
Robert Rodriguez
Leszek Zduń
Rosa Salazar
Christoph Waltz

Wilk syty i owca cała

Pomimo wad "Alita: Battle Angel" radzi sobie dobrze jako przyjemny, porządnie nakręcony blockbuster, sprawnie eksplorujący nieśmiertelne zagadnienie walki klas i przemycający pod plandeką
Przedziwnym zrządzeniem losu "Alita: Battle Angel"trafiła ze swą niemiłosiernie opóźnianą premierą na najwłaściwszy możliwy czas. Filmowe adaptacje komiksów nie przestają święcić tryumfów, heroiny coraz częściej walczą na dużym ekranie w zastępstwie herosów, a głównym adresatem post-apokaliptycznego s-f nierzadko bywa młodzież. Ekranizację mangiYukito Kishiromożna przy braku rozeznania w temacie wziąć za perfekcyjną odpowiedź na każdy z tych trendów. Dojrzewającą przez kilkanaście lat, więc raczej niecelową, aczkolwiek paradoksalnie uderzająco celną.

O tym, że czas nie jest z gumy James Cameron i fani jego widowiskowych blockbusterów wiedzą jak nikt inny. Podczas gdy entuzjasta nowych, filmowych technologii nadaje ostatnie szlify trzem sequelom "Avatara", media pytają, czy w dniu przyszłorocznej premiery pierwszego z nich sukces oryginalnego przeboju kasowego sprzed jedenastu lat nie będzie już aby sprawą przebrzmiałą. Zaabsorbowany rozwijaniem tej sagi twórca "Terminatora 2: Dnia Sądu"skłonny był zaniechać prac nad wieloma innymi projektami, choć niektóre z nich w dalszym ciągu były dla niego na tyle cenne, że nie potrafił z czystym sercem zupełnie ich porzucić. Kwestię "Ality: Battle Angel"ostatecznie załatwił tak, jak robi się to w wielkim, hollywoodzkim świecie, czyli oddając stołek reżyserski innej osobie, a samemu wybierając stanowisko producenta. Wysoce intrygujący w tym przypadku wybór padł na Roberta Rodrigueza – prawdziwego speca od ostrej, postmodernistycznej jazdy, potrafiącego tłumaczyć na język X muzy komiksową formę w niespotykany nigdy wcześniej sposób i żonglować konwencjami filmu sensacyjnego i grozy, niczym jego kumpel po fachu, Quentin Tarantino, elementami estetyki B-klasowych tytułów ery VHS.



Nawet biorąc pod uwagę skalę owej otwartości na świeże rozwiązania trudno było przewidzieć, że Robert Rodriguez zostawi swoje nazwisko bezpośrednio pod tytułem, który widzowie będą wymieniać jednym tchem zaraz za "Igrzyskami śmierci"i "Niezgodną". Klimat tych pozycji wydaje się słabo pasować do soczystego gore rodem z "Od zmierzchu do świtu"czy "Grindhouse: Planet Terror" bądź świadomie przesadzonych sekwencji akcji, zalewających morzem eksplozji kadry "Desperado". Pod okiem Lightstorm Entertainment – producenckiej firmy Jamesa Camerona, której nazwa pojawia się w napisach początkowych takich klasyków, jak wspomniany wcześniej "Terminator 2: Dzień Sądu"czy "Titanic"– znaleziono jednak złoty środek i zawodowo połączono obie wizje filmowego spektaklu. Wskutek tego mariażu "Alita: Battle Angel" pachnie niekiedy familijną ckliwością obrazów Stevena Spielberga z pogranicza kina nowej przygody i science-fiction (takich jak choćby "A I: Sztuczna Inteligencja"czy "Player One"), ale potrafi również odsłonić swą drapieżną stronę i zaprzeć dech w piersi za sprawą niejednej sceny bezpardonowej walki, w której zarówno części mechaniczne, jak i części ciała fruwają przed oczyma widza niczym makabryczne konfetti, a post-organiczne postaci, o i tak groteskowej prezencji, przypominają na koniec coś w rodzaju befsztyka zmielonego z dronem.



Alita to imię, jakie przeszukujący złomowisko dystopijnego Żelaznego Miasta dr Dyson Ido – w którego wcielił się Christoph Waltz – nadaje swojemu najbardziej uroczemu znalezisku. Mowa o żeńskim cyborgu (w tej roli widzimy zaś Rosę Salazar), będącym pozostałością po wojnie, która zmieniła krajobraz wspomnianej metropolii w istne cyberpunkowe pobojowisko. Wbrew pozorom tętni ono jednak intensywnym życiem społeczności pracującej na rzecz zawieszonego wysoko nad nim, i oferującego wstęp wyłącznie nielicznym szczęśliwcom, miasta Zalem. W tym obrazie jakże odległej przyszłości postęp nie roztacza atrakcyjnych perspektyw, a cyborgizacja zmienia ludzi w mroczne monstra nie tylko ze względu na image, który równie dobrze mógłby być produktem tyleż genialnej, ileż demonicznej wyobraźni H.R. Gigera czy Davida Cronenberga.



Ten futurystyczny Babilon jest bowiem perfekcyjną wylęgarnią cynicznych i bezwzględnych postaw, które napisały swój kodeks etyczny pod dyktando prawideł sztuki przetrwania i dla których miarą zaradności jest umiejętność życia na koszt słabszych czy mniej przebiegłych jednostek. Mimo to adaptacja do tej koszmarnej rzeczywistości sprawia reaktywowanej po 300 latach, i cierpiącej na silną amnezję, Alicie niemałą frajdę. Z dziecięcą fascynacją w oczach poznaje smak czekolady, przyswaja tajniki tamtejszego odpowiednika rugby, odnajduje miłość. Gdy sielankę przerywa pierwsza sytuacja zagrożenia, tytułowej bohaterce przychodzi jednak zejść na ziemię i odkryć, że talent sportowy nie jest jedynym, jaki posiada, a świat, do którego się obudziła nie jest tak bajeczny, jak mogło jej się wcześniej wydawać.



"Alita: Battle Angel"nastręcza pretensji przede wszystkim ze względu na nieudolne zakończenie, o ile o zakończeniu można w przypadku tego utworu w ogóle mówić. Finał wielu współczesnych produkcji otwiera furtkę kontynuacji, ale "Alita", jakkolwiek daleka od przywodzenia na myśl topornych cliffhangerów, przypomina pod tym względem raczej pilot serialu i jest to bolesne o tyle, że ten niefortunny kwadrans psuje w pewnym stopniu bardzo pozytywne przecież wrażenie, jakie zostawia po sobie poprzednie, naprawdę kapitalnie napisane ponad sto minut. Fani mangi są wprawdzie oswojeni z podobnymi rozwiązaniami, ale fabuła pełnometrażowej adaptacji filmowej (być może potencjalnie powiązanej z sequelem, ale na chwilę obecną mającej bronić się jako samodzielna całość) winna rządzić się jednak pewnymi prawami. Jednym z autorów scenariusza "Ality"był przecież sam inicjator przedsięwzięcia, więc dziwne, że owej kwestii nie dopilnował. Mocno siermiężnie wypadają też chwilami dialogi, zwłaszcza te towarzyszące sekwencjom wartkiej akcji, bo niby koła wynaleźć tu nie sposób, ale inteligentnie dowcipny one-liner czy umiejętnie dawkujące dramaturgię wyznanie któregoś z bohaterów potrafi podnieść taką scenę o jeden poziom wyżej.



Pomimo wad "Alita: Battle Angel"radzi sobie dobrze jako przyjemny, porządnie nakręcony blockbuster, sprawnie eksplorujący nieśmiertelne zagadnienie walki klas i przemycający pod plandeką pikantnego efekciarstwa ujmującą opowieść o poszukiwaniu własnej tożsamości, zaczynaniu na nowo i próbach odnalezienia swojego miejsca w rozczarowującym świecie. Całkiem świeżo wypada tutaj Christoph Waltz, któremu powszechnie zarzuca się schematyzm, przejawiający się powielaniem licznych aktorskich nawyków w kolejnych kreacjach. Trzeba też przyznać, że film ubrano w przepiękne CGI, nawet jeśli eksperci od tego ostatniego potraktowali prezencję Ality oraz innych, co ważniejszych bohaterów widowiska, jako wizytówkę swojego kunsztu, zaś niektóre elementy generowanej komputerowo scenografii – już troszkę po macoszemu.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Pierwsze zwiastuny nie rokowały dobrze. CGI przytłaczało. Całość wyglądała jak demoreel pragnącego się... czytaj więcej
Film w reżyserii Roberta Rodrigueza stara się odpowiedzieć na pytanie postawione w tytule. Robi to jednak... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones