Recenzja filmu

Avatar (2009)
James Cameron
Artur Kaczmarski
Sam Worthington
Zoe Saldaña

Niebieski klejnot w koronie Camerona

Jamesa Camerona nikomu przedstawiać nie trzeba, podobnie, jak pytać, czy ktoś widział co najmniej jeden z jego filmów. Każda produkcja tego utalentowanego reżysera i scenarzysty większymi lub
Jamesa Camerona nikomu przedstawiać nie trzeba, podobnie, jak pytać, czy ktoś widział co najmniej jeden z jego filmów. Każda produkcja tego utalentowanego reżysera i scenarzysty większymi lub nieco mniejszymi zgłoskami zapisała się w historii kinematografii, zdobyła tyle, a tyle nagród, przekonała do siebie krytyków, zgromadziła pokaźne rzesze fanów i zmieniła na zawsze świat X Muzy. I kiedy wszyscy myśleli, że Cameron spocznie na laurach, świat obiegła wiadomość, jakoby twórca "Obcego" i "Terminatora" pracował nad nowym filmem science-fiction, więc produkcją z gatunku, w którym czuje się najlepiej. Kazał na nią czekać ponad dekadę, ale warto było. Bez dwóch zdań, bo król sci-fi powrócił w naprawdę wielkim stylu swoim widowiskowym "Avatarem".

Najnowsze dzieło reżysera i scenarzysty "Titanica" to historia sparaliżowanego od pasa w dół marine, Jake'a Sully'ego (Sam Worthington), który dostaje propozycję nie do odrzucenia. Wkrótce potem trafia na planetę o nazwie Pandora, gdzie jedna z największych ziemskich korporacji prowadzi wydobycie bardzo cennego minerału, unobtanium, wciąż wchodząc w konflikty z niebieskoskórymi, rdzennymi mieszkańcami obcego świata, zwanymi Na'vi. Jake trafia pod opiekę "jajogłowych" pod przewodnictwem pasjonatki badań nad obcymi cywilizacjami, doktor Grace Augustine (Sigourney Weaver), i dostaje swojego avatara - sztucznie wyhodowane na bazie DNA ludzi i kosmitów ciało. Nowe, niebieskie wcielenie bardzo przypada mu do gustu, dlatego już podczas pierwszej wizyty w pandoriańskim lesie wpada w poważne tarapaty. Ratuje go cud i piękna Neytiri (Zoe Saldana). Zafascynowany niezwykle urodziwą Na'vi, przekonany przez pułkownika Quaritcha (Stephen Lang) i zachęcony przez własny zespół naukowców z doktor Grace na czele wkracza w niesamowity świat kosmitów tak mocno związanych z własną planetą, jej historią, fauną i florą, że odmienia swoje życie na zawsze. Nie wszystkim podoba się jednak, że Jake odkrywając kolejne tajemnice Pandory, odkrywa także siebie, bo kiedy przejrzy na oczy, może już być za późno, żeby niegdyś posłusznego wojaka ustawić po "właściwej" stronie barykady...

"Avatar" to film o... wszystkim. To produkcja uniwersalna, poruszająca wiele ważnych tematów, a także wielowątkowa. To nie tylko film o odwiecznej walce zła cywilizacja kontra dobra natura; to film o decyzjach. Decyzjach, które mogą odmienić losy całego świata. Od pierwszej sceny, kiedy to Jake decyduje się wziąć udział w misji na Pandorę, do ostatniej, której wcale nie mam zamiaru zdradzać, wciąż decyzje; niektóre trafione, inne mniej, a jeszcze inne zupełnie błędne, ale każda z nich coś zmienia, czasem na lepsze, czasem na gorsze. "Avatar" to także film o mocy przyjaźni, miłości i przeznaczenia, o sile ducha i odwadze, a wreszcie o tolerancji.

Cameron niczym mityczny demiurg stworzył swój własny świat: jego kolorową roślinność, fantastyczne zwierzęta (moimi ulubieńcami są smokopodobne ikrany), baśniowe krajobrazy, a potem zaludnił go rasą Na'vi, które przypominają w ruchach i wyglądzie wielkie człekokształtne koty. Stworzył świat istniejący w doskonałej harmonii i olśniewająco piękny, a przy tym bardzo realistyczny i złożony, dopracowany w najmniejszym szczególe. Pandora zachwyca, nasuwając widzom na myśl naszą własną planetę jeszcze nie zanieczyszczoną przez człowieka. Jake mówi w filmie, że Ziemianie zniszczyli własny dom i jego zieloną, żyjącą powłokę. Może wychodzi z tego mały wielki manifest przyrodniczy, ale czy to źle? Nie słuchamy Greenpeace'u, może trafi do nas Cameron? Wszak Jake pochodzi ze świata nie tak znowu dalekiej przyszłości, więc może jest szansa, żeby jeszcze ratować, co się da i przestać niszczyć?

Twórca "Prawdziwych kłamstw" popisał się także w wyborze aktorów. Sam Worthington w roli Jake'a jest bardzo przekonujący. Jego postać da się lubić, choć ma chyba tyleż zalet, co wad. To bohater dynamiczny; wciąż się uczy, poznaje, odkrywa, zaczyna rozumieć i dojrzewa. Zmienia go także miłość do Neytiri (Zoe Saldana), staje się lepszym człowiekiem, lepszą istotą. Tej dwójce partneruje Sigourney Weaver w roli upartej dr Grace, która nie daje sobie w kaszę dmuchać i ustawiać po kątach. Głównym złym jest pułkownik Quaritch (Stephen Lang) - to najprawdziwszy żołnierz: twardy jak stal i nieustraszony, nie waha się walczyć w pierwszym szeregu, nawet kiedy musi wstrzymywać oddech czy gasić płonące ramię. Postacie drugoplanowe też mają swoje pięć minut, a nikt z nich nie zostaje właściwie potraktowany po macoszemu. Ci wszyscy bohaterowie zostają wrzuceni w samo serce wartkiej, trzymającej w napięciu akcji, a ich przygody śledzi się z wypiekami na twarzy.

Wielu zarzuca "Avatarowi", że ten film to jeden wielki efekt specjalny. Tak jakby za lasy Pandory mogła robić Dżungla Amazońska, a za wszystkie równiny ukochana przez filmowców Nowa Zelandia. Nie, siła tej produkcji tkwi w kreacji całego świata od podstaw. I co z tego, że wszystkie rośliny, zwierzęta i zjawiskowe latające skały to dzieło komputera? Przecież te wszystkie projekty powstały w głowie człowieka. Sami Na'vi to nie tylko efekt ciężkiej pracy grafików i niezliczonych kliknięć myszką. Prawdziwi aktorzy w obcisłych kostiumach z mnóstwem czujników, z "kablo-dredami" na głowie i komicznie wyglądających uszach doczepionych do obręczy nad skroniami, godzinami przesiadywali na planie filmowym. Czy nie jest sztuką odegranie sceny czyjejś śmierci, kiedy wygląda się jak cyber-ogr w rajstopach? Sama animacja to już lata pracy, co dopiero ostateczny montaż.

Film jest na wskroś przesycony symboliką i pełen nawiązań do innych dzieł kinematografii. Na'vi przypominają afrykańskie plemiona, Eywa to oczywiście bogini-matka znana z wielu pierwotnych wierzeń, a sama nazwa minerału "unobtanium" - "nie do zdobycia" - z miejsca powinna dać ludzkim najeźdźcom do myślenia.

Na pochwałę zasługuje muzyka Jamesa Hornera inspirowana afrykańskimi brzmieniami. Jest świetnym tłem akcji, chociaż brakuje tutaj konkretnej motywu, który można by zanucić wychodząc z kina, co uważam za jedyny minus filmu. A jeśli już jesteśmy przy tym, co słychać, to warto zauważyć, że język Na'vi został stworzony specjalnie na potrzeby filmu przez wybitnego lingwistę, Paula Frommera.

Jak w przypadku każdej produkcji, ci, którzy "Avatara" widzieli, podzielili się na dwa obozy: fanów i antyfanów. Tych pierwszych jest jednak więcej. Osobiście uważam, że "Avatar" to arcydzieło współczesnej kinematografii, piękna, kosmiczna wersja historii Pocahontas - historii starej jak (wszech)świat. To film mądry i wzruszający (choć znalazło się tu także miejsce na odrobinę humoru), dzieło wybitne, o którym długo będzie się mówić i pisać. Cameron udowodnił, że magia kina pozwala na opowiedzenie każdej historii. I chociaż ostatnimi czasy motyw z "przeniesieniem" duszy do innego ciała stał się modny ("Surogaci", "Gamer"), nikt nie użył go równie sprawnie i interesująco jak on sam. Nakręcił bowiem film, w którym wcale nie kibicujemy "swoim", a to chyba o czymś świadczy. Udowodnił po raz kolejny, że science-fiction nie powinno się gardzić. Myślę, że "Avatar" to klejnot w koronie twórcy "Obcego", a skoro ta już się ładnie błyszczy, może pora postarać się o berło?
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Avatar, Avatar i jeszcze raz Avatar. Takie filmy jak najnowsze dzieło Jamesa Camerona nie łatwo jest... czytaj więcej
"Avatar", film z gatunku science-fiction, na który wiele osób czekało z niecierpliwością. Zapowiadany... czytaj więcej
25 grudnia 2009 roku James Cameron, po dwunastoletniej przerwie, wypuścił do kin swój kolejny film... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones