"Christine" to ambitny, trzymający w napięciu thriller aspirujący do miana rzetelnego filmu grozy. Obraz powstał równocześnie z powieścią, co przyczyniło się do kilku, lecz mało znaczących
Urodzony w Portland, niekwestionowany mistrz pióra – Stephen King nigdy nie należał do grona moich ulubionych autorów. Przesiąknięte krwią oraz grozą powieści nie są adresowane do czytelników o słabych nerwach, nie czerpiących szeroko pojętej przyjemności z odczuwania strachu i niepokoju. Mimo to, imponuje mi ilość ekranizacji najznakomitszych dzieł wspomnianego powyżej pisarza, który bez wątpienia zbudował współczesną scenę mrożących krew w żyłach filmów grozy. Jako zapalony miłośnik amerykańskiej motoryzacji nie mogłem z czystym sumieniem przejść obojętnie obok "Christine" - produkcji, będącej doskonałym przykładem na to, że aby stworzyć trzymający w nieustannym napięciu film, nie potrzeba wylewać hektolitrów krwi, wywołując przy tym na twarzy widza uzasadnionego uczucia odrazy.
Columbia Pictures Corporation
Delphi Premier Productions
Polar Film
Głównym bohaterem "Christine" jest niejaki Arnie - młody licealista, nie mający powodzenia w życiu. Nie może znaleźć sobie partnerki, jest popychadłem rówieśników oraz nie znajduje oparcia w rodzicach, nie szanujących jego planów na dalsze życie. Pewnego popołudnia Arnie natrafia na starego Plymoutha Fury z końca lat pięćdziesiątych wymagającego gruntownej renowacji. Mężczyzna nie zwraca uwagi na krytyczny stan pojazdu. Zakochuje się w aucie i dokonuje nieprzemyślanego zakupu, który na zawsze odmienia jego życie. Arnie remontuje wóz, zmieniając przy tym swoje zachowanie oraz sposób bycia. Zyskuje pewność siebie oraz dziewczynę. Jego najlepszy przyjaciel - Dennis odkrywa mroczną przeszłość tajemniczego samochodu, który wkrótce zaczyna mordować za każdą zniewagę. Jaki będzie finał tej mrożącej krew w żyłach opowieści?
John Carpenter podejmujący się reżyserii "Christine" doskonale zdaje sobie sprawę, którymi ścieżkami podążać. Mając niemałe doświadczenie w dziedzinie kręcenia filmów grozy przedstawia widzom prostą, aczkolwiek angażującą historię, którą obserwujemy z zaciekawieniem od początku do końca. "Christine" stopniowo dawkuje napięcie, nie wikłając widza w serię niefortunnych zdarzeń. Obraz cierpliwie dojrzewa, dopiero z czasem nabierając wyrazistych rumieńców. Koncepcja filmu wydaje się niedorzeczna - "nawiedzony samochód atakujący wrogów właściciela". Carpenterowi udało się wykrzesać z literackiego pierwowzoru wszystko to, co najlepsze, dzięki czemu "Christine" to prawdziwa uczta dla oczu.
"Christine" ma jednak pewien istotny problem w kwestii odnalezienia własnej tożsamości. Mając na uwadze fakt, iż produkcja stara się być rzetelną ekranizacją jednej z najbardziej znanych i cenionej powieści - liczyłem na mrożącą krew w żyłach opowieść, która podobnie jak "Lśnienie" dostarczy mi potężnego uderzenia w korpus, niczym zawodowy pięściarz. Miejscami "Christine" przypomina klasyczny dreszczowiec, w którym największe wrażenie wywołuje opanowana do perfekcji gra cieniami oraz wywołującą szybsze bicie serca oprawą muzyczną. Określenia "horror" świadomie można użyć tylko w pojedynczych przypadkach, co z pewnością pozwoli odetchnąć nieco bardziej wrażliwym widzom.
Czy "Christine" stanowi wierną adaptację prozy Kinga? No cóż, z literackim pierwowzorem miałem niewiele wspólnego, lecz jedno jest pewne - każdy ustala własne reguły gry. Carpenter świadomie balansuje na granicy prawdy i mitu, zgrabnie omijając nieistotne wątki, zastępując je ciekawszymi motywami, zazębiającymi całą opowieść. Scenariusz został znakomicie skonstruowany, dzięki czemu całość nie nuży, dostarczając całej palety niecodziennych doznań. W filmie nawzajem przeplatają się dwie historie dwójki najlepszych przyjaciół. Arnolda - opętanego przez krwiożerczy pojazd oraz Dennisa - próbującego na własną rękę uwolnić mężczyznę z rąk niezdrowej obsesji. Element ten dodaje "Christine" wyrazistego smaku.
Kunszt reżyserski Johna Carpentera, doskonałe aktorstwo oraz dramatyczna, podkręcająca napięcie oprawa dźwiękowa. A co z główną bohaterką? Tytułowa Christine to nic innego jak rodowity Plymouth Fury z 1958 roku z piękną linią nadwozia oraz błyszczącym w słońcu krwistoczerwonym lakierem. Podnoszący ciśnienie we krwi odgłos potężnego silnika oraz robiące wrażenie wnętrze.
"Christine" to ambitny, trzymający w napięciu thriller aspirujący do miana rzetelnego filmu grozy. Obraz powstał równocześnie z powieścią, co przyczyniło się do kilku, lecz mało znaczących niedociągnięć. Pierwszorzędna reżyseria szanowanego Carpentera, wyborna muzyka oraz świetnie opowiedziana, mroczna historia. Mimo to potencjał nie został w pełni wykorzystany, co z pewnością zaowocuje ponowną próbą przeniesienia losów czerwonej Christine na kinowy ekran. Bo jak to mówią: Benzyna płynie w naszej krwi.