Recenzja filmu

Dzień bez słońca (1959)
Władysław Ślesicki
Kazimierz Karabasz

Dzień bez końca

"Miasto też ma smutek, też ma zadumanie: / Są w nim dziwni ludzie, co stoją przy bramie." Pierwsza zwrotka wiersza Melancholia stojących przy ścianie Juliana Tuwima pojawia się na ekranie w
"Miasto też ma smutek, też ma zadumanie: / Są w nim dziwni ludzie, co stoją przy bramie." Pierwsza zwrotka wiersza Melancholia stojących przy ścianie Juliana Tuwima pojawia się na ekranie w drugim ujęciu – róg ruchliwego skrzyżowania w centrum miasta, pędzące samochody i tramwaje, mrowie anonimowych przechodniów goniących za codziennymi sprawami. Gdy napisy znikają, oko kamery "dostrzega" w tłumie mężczyznę czytającego gazetę naprzeciwko ulicy; wyraźnie znudzony lekturą, ciska złożoną makulaturę do kosza na śmieci, po czym reflektuje się i sięga po nią ponownie by wyrwać z niej fragment, który jednak go interesuje, a o czym najwyraźniej zapomniał. Tak poznajemy anonimowego, choć bynajmniej nie nudnego bohatera filmu Kazimierza Karabasza i Władysława Ślesickiego, "Dzień bez słońca", z którym spędzimy najbliższe dwadzieścia minut i jedno niezwykłe popołudnie.
 
Punkt wyjścia jest bardzo prosty: zbliżenie na człowiek wyłowionego z tłumy, samotnego miejskiego everymana, który krąży po mieście nie starając się nikomu wchodzić w drogę ani szczególnie wyróżnić, przechodnia podobnego do setek tysięcy spacerowiczów, których twarze rozpływają się w miejskim krajobrazie równie szybko jak pojawiają. Nie wiemy skąd się wziął ani dokąd zmierza obserwując jedynie jak czynnie i biernie uczestniczy w pulsującym życiu miasta, które w swym rozmachu na przemian przytłacza tumultem i pędem oraz przeraża nagłą pustką rozległych przestrzeni, ciszą i wszechogarniającym poczuciem samotności.
 
Miasto jest tu tkanką żywą, w bliższym kontakcie obcą, nieco niezrozumiałą i niepokojącą, ale przede wszystkim bezgranicznie fascynującą. Fascynacja właśnie – dziecięca i niewinna – jest głównym (obok potrzeby bliskości) motywem działań naszego bohatera, a z racji tego również i przyjętej przez twórców strategii formalnej. Spajają się tu dwa nierozerwalne filary "Dnia bez słońca": pierwszym jest próba spojrzenie na zjawiska życia miejskiego – zwykle pomijane w pędzie – oczami obserwatora zafascynowanego ich niezwykłością; drugim jest owy obserwator właśnie.
 
Nasz przechodzień – niewysoki mężczyzna w średni wieku, z okularami na nosie, wąsikiem pod nosem, muchą pod szyją, jasnym fularem na karku i prochowcem na ramionach – jest figurą dużego dziecka, które wyrusza w (nie)znane miejskie rewiry, by z pasją przeżywać przygodny dnia codziennego. I to on właśnie jest pryzmatem, dzięki któremu zabiegi w salonie urody urastają do miana zjawisk nadprzyrodzonych, a zabawa z nowo poznanym i bliźniaczo samotnym czworonożnym towarzyszem wydaje się być chwilami piękna, które w obu żywotach nie występują w nadmiarze. Każda kolejna przygoda, interakcja z otoczeniem i reakcja na nie, jest próbą dotknięcia drugiej istoty, choć na chwilę; bo chociaż pies zamiast świeżego rogalika wybiera towarzystwo przedstawiciela swojego gatunku, a misternie budowana relacja z kobietą poznaną w budce telefonicznej nagle rozpływa się jak przywidzenie, to wciąż nie sposób nie spróbować raz jeszcze.
 
I tak próbuje i marzy nasz bohater, i tak – idąc dalej za Tuwimem, próbują wszyscy inni: "Sto­ją z po­chy­lo­ną na bok gło­wą lu­dzie, / Może są zmę­cze­ni, może śnią o cu­dzie." I choć faktycznie mogą się wydawać "sza­rzy, jak sza­rzy­zna śród­miej­skiej prze­strze­ni", to każdy oddzielnie wykrojony fragment tej szarzyzny może swobodnie jaskrawić się niezwykłymi kolorami. Tempo miejskiego życia jest jednak u Karabasza i Ślesickiego bezwzględne i choć jego niewątpliwą zaletą jest mnogość okazji na nowy "kontakt", to nieustanna potrzeba przedzierania się i udowadniania przewagi (również finansowej) oraz godzenia z kolejnymi prostymi rozczarowaniami, przeraża. Nic nie wyraża miejskiej samotności bardziej dotkliwie niż jedzenie obiadu "do lustra" w publicznej stołówce.
 
Kamera gloryfikuje jednak człowieka jako indywiduum – unikalny podmiot poznający i doznający, któremu zdjęcia Stanisława Niedbalskiego, muzyka Zbigniewa Jeżewskiego i dźwięk Zbigniewa Wolskiego wystawiają skromny – szyty na miarę – pomnik, zakorzeniony formą w najlepszych niemych przypowieściach ulicznych z epoki wąsów i melonika, jednocześnie z marszu przywołując do głosu arcydzieła pokroju "Umberto D".
 
Chociaż Tuwim mówi o swych bohaterach: "Nie budź­cie ich ni­g­dy: to są lu­dzie świę­ci.", a kończy wiersz słowami: "Oni nic nie wie­dzą, ale ja wiem o tem.", to "Dzień bez słońca" jako krótki utwór liryczny, wychodzi poza poznanie i obserwację, dostarczając wielu luster, bezpośrednich odbić i narzędzi do współbycia, chociaż na chwilę.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones