Recenzja filmu

Faworyta (2018)
Yórgos Lánthimos
Olivia Colman
Emma Stone

Niebezpieczne związki

Bo "Faworyta" to, rzecz jasna, nie tylko świetna reżyseria, błyskotliwy scenariusz czy nowatorska forma, ale przede wszystkim, jak na kino kostiumowo-historyczne przystało, pokaz niesamowitych
Kto z nas nie chciałby choć przez moment zasmakować władzy niech pierwszy rzuci kamieniem. Możliwość wywierania przez jednostkę rzeczywistego wpływu na istotne okoliczności życia innych osób to bezspornie bardzo łakomy kąsek. A jak okazuje się w tym przypadku - łakomy także dla kobiet. Temat wydawałoby się stary jak świat, ale przedstawiony z perspektywy kobiecej wnosi do zakurzonego kina kostiumowo-historycznego niewątpliwą świeżość. 



Nigdy nie spodziewałbym się, że romans ojca chrzestnego greckiej nowej fali Yorgosa Lanthimosa z hollywoodzkim systemem produkcyjnym nabierze takich rumieńców. Primo, to pierwszy film wyprodukowany przez jeden z podmiotów ogromnych koncernów - Fox Searchlight, secundo - pierwszy film Greka osadzony w historycznej rzeczywistości, nie będący ani metaforą totalitaryzmu, ani ponurą dystopią z gorzkim posmakiem rozgrywającymi się w nie-miejscu i nie-czasie.
Lanthimos skonfrontował swoją europejską wrażliwość ze scenariuszem duetu McNamara-Davis i przeniósł na ekran opowieść umiejscowioną na królewskim osiemnastowiecznym dworze, będącym areną konfrontacji dwóch tytułowych ulubienic. 
Pierwsze skojarzenie? Współczesny "Barry Lyndon". I nie ma w tym porównaniu ani grama przesady, Lanthimos nigdy nie ukrywał bowiem inspiracji amerykańskim reżyserem - Stanleyem Kubrickiem. "Faworyta" jest - można by śmiało rzec - feministyczną wariacją na jego temat. Podobnie, jak w łotrzykowskiej opowieści z '75 roku, tak i tutaj siłę napędową akcji stanowią piętrzące się intrygi, manipulacje, wzajemne podejrzenia i przede wszystkim - walka o władze, czy jak kto woli - o wpływy. Całość jest jednak utrzymana w nieco innym tonie - film Lanthimosa to istny koktajl z ostrzem satyry wymierzonym w kierunku wyższych arystokratycznych sfer, w którym zwariowana teatralna groteska miesza się z barokowym przepychem epoki. W główny wątek dworskiego konfliktu niepokorny Grek dodatkowo wkomponowuje biseksualność kobiecego tercetu, czyniąc ze swojego najnowszego filmu niebanalne kostiumowe widowisko, tyleż przewrotne, co zabawne. A wszystko to w akompaniamencie przeszywającej muzyki Komeila S. Hosseiniego.

Rzecz dzieje się na początku XVIII wieku. Anna Stuart (Olivia Colman) to ostatni przedstawiciel dynastii zasiadający na tronach Anglii. O wpływy królowej, coraz bardziej oddalającej się od dworzan i bieżących spraw politycznych, walczą dwie, powodowane zupełnie innymi motywami kobiety: księżna Marlborough Sarah Churchill (Rachel Weisz) i manipulantka, dorównująca sprytowi i przebiegłości Barry'emu Lyndonowi Abigail Masham (Emma Stone). Zniedołężniała królowa cierpiąca na podagrę, zmagająca się z samotnością (siedemnaścioro jej dzieci nie doczekało narodzin lub zmarło zaraz po) i seksualnym pożądaniem, a ponadto podatna na wpływy osób z zewnątrz, to dla reżysera pokroju Lanthimosa bardzo łatwy cel. Zamykając postaci w mikroświecie ciasnych komnat i ciemnych korytarzy (znów ograniczona przestrzeń, ulubiony temat Greka), wydobywa z nich najdrobniejsze charakterologiczne niuanse, nierzadko obnażając obłudę i egoizm szlacheckiego środowiska.



Wspomnianą przestrzeń diegetyczną podkreślają niesamowicie precyzyjne zdjęcia Robbiego Ryana,  łączące ujęcia z szerokokątnych obiektywów z ujęciami z perspektywy żabiej lub "rybiej" (fish eye). Co więcej - większość scen sfilmowano bez wspomagania się sztucznym światłem. Ryan, śladem Johna Alcotta (zdobywcy Oscara za pracę przy "Barrym Lyndonie), wykorzystuje wyłącznie naturalne źródła światła -  płomienie świec czy nieśmiało zaglądające przez okiennice wiązki słońca. Ta niedoskonałość, ziarnistość, "szosrtkość" faktury obrazu współgra ze scenograficznym przepychem, wydobywając z detali wyłącznie naturalne kolory, bez ich nadmiernego przesycania czy przekłamania. Bo "Faworyta" to, rzecz jasna, nie tylko świetna reżyseria, błyskotliwy scenariusz czy nowatorska forma, ale przede wszystkim, jak na kino kostiumowo-historyczne przystało, pokaz niesamowitych kreacji, scenograficznych smaczków, piękna minionej epoki. Jeśli "Faworyta" nie zdobędzie statuetek w głównych kategoriach (a ma ich łącznie aż 10!) to z pewnością zostanie nagrodzona za aspekty techniczne. 

Podsumowując, wydaje się, że film Lanthimosa jest jedynym (a  przynajmniej jednym z niewielu) przykładem pomostu łączącego ambicje autorskiego kina o europejskich naleciałościach z rozmachem kostiumowego kina rodem z Hollywood. O tym, jak bardzo mariaż ten zachwycił odbiorców, niech świadczą statystyki - nominacje do Oscara, nagroda publiczności na Festiwalu w Cannes i inne wyróżnienia na mniejszych czy większych festiwalach. Z jednej strony cieszy fakt, że Grek potrafi odnaleźć się w każdym gatunku, zrozumieć mechanizmy ogromnej amerykańskiej machiny, z drugiej - liczę jednak na to, że nie rozmieni się on na drobne i nie zatraci autorskiego temperamentu, bo to z pewnością jeden z najciekawszych, najbardziej obiecujących debiutantów w Hollywood, a "Faworyta" staje się już dzisiaj moim osobistym - nomen omen - faworytem do tytułu filmu roku.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Jak na ironię,Yorgos Lanthimoswszedł na hollywoodzkie salony właśnie teraz, gdy osadził miejsce akcji... czytaj więcej
"Faworyta" Yorgosa Lanthimosa to film, który daje się czytać na wiele (nawet sprzecznych) sposobów, nie... czytaj więcej
Wyraziste postaci, humorystyczne dialogi i wydźwięk "Faworyty" odróżniają ją od większości sztampowych... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones