Recenzja filmu

Głód (2008)
Steve McQueen
Michael Fassbender
Stuart Graham

Surowa hagiografia fanatyka

Nie specjalnie mam ochotę na wdawanie się w polityczne rozprawy. Nie mam również w zwyczaju wystawiania cenzurek czy stawiania pomników. Powstrzymam się również od manifestacji mojego poparcia
Nie specjalnie mam ochotę na wdawanie się w polityczne rozprawy. Nie mam również w zwyczaju wystawiania cenzurek czy stawiania pomników. Powstrzymam się również od manifestacji mojego poparcia dla idei niepodległości Irlandii Północnej, Czeczeni czy Tybetu, prawa muzułmanek do seksu analnego czy emancypacji małopolskich krów. Bobby Sands zdawał sobie sprawę z politycznego i społecznego wymiaru swojego protestu, oraz przewidywalnych jego konsekwencji (jak eskalacja przemocy na przykład). Zdecydowałem się napisać tę recenzje głównie ze względu na pewien aspekt umierania Bobby'ego, który mimo że w filmie McQueena jest centralnym punktem, to tak naprawdę nie zostaje należycie wyeksploatowany. Notorycznie pomija się go również w prasowych recenzjach czy internetowych postach. Ale po kolei. Najpierw rozprawie się z tym całym hagiograficzno-naturalistycznym podejściem. Bardzo lubię surowe naturalistyczne kino, często brutalne, ale nie pozbawione szczerego spojrzenia na istotę sprawy. Niestety należę do wymierającego okazu ludzi obdarzonych mocnym żołądkiem, sprawnymi zwieraczami i sporym kredytem na rzeczy, które mogę znieść. Przeto niełatwo manipulować moją wrażliwością albumem z brzydkimi zdjęciami. Obraz McQueena wpisuje się doskonale w obecny trend światowej kinematografii obrzydzania widzom seansu. Nie do końca jestem przekonany po seansie "Głodu", czy reżyser zdaje sobie sprawę, że naturalizm (czy romantyzm, parnasizm, realizm, etc.) to tylko narzędzia, a nie cele. Jest w tym filmie wiele dobrych zdjęć, niestety wszystkie składają się na ekskrementyczno-traumatyczny klimat "Głodu". Co do hagiografii, to zastanawiające są pobudki, które kierowały McQueenem, aby takową stworzyć. Nie od dziś wiadomo, że tragiczna śmierć nadaje denatom ponadczasowe wymiary. W połączeniu z fanatycznym oddaniem sprawie dostajemy męczeństwo. Myślę, że Bobby był na tyle wyrachowanym człowiekiem, by to rozumieć. Może odrobinę niestosowne jest wrzucanie wszystkich fanatyków do jednego worka, ale pozwala to spłaszczyć pewne wyimaginowane wielowarstwowości. Pominę zatem tło ideologiczne i przejdę do sedna."Pan Sands był skazanym przestępcą. Wybrał odebranie sobie życia. Był to wybór, na który jego organizacja nie pozwoliła wielu ze swych ofiar". Mimo że są to słowa Margaret Thatcher, czyli jednej ze stron w tym konflikcie, to znajduję je bardzo akuratne, głównie ze względu na hagiograficzny ukłon tego filmu w stronę Bobby’ego. Nie potępiam bynajmniej Sandsa (czy IRA) za jego działalność (bo to temat bardzo złożony i trudny), mam jednak nabytą niechęć do fanatyzmu (ukłony w stronę polskich katolików) oraz wrodzoną skłonność do ignorowania ludzi o skłonnościach heroicznych. Z całą pewnością reżyserowi zależało, aby przyjąć przy kręceniu tego filmu postawę bezstronnego arbitra. Jednak McQueen musiał mieć świadomość, że samo podjęcie takiego nieneutralnego tematu, tematu kontrowersyjnego, tematu który otwiera świeże wciąż rany wyklucza dokumentalistyczne pozy i skazuje go na balansowanie pomiędzy prowokacją a apologią. Dochodzi do tego moda na terroryzm, w którą ten film się wpisuje świetnie, ze szczególną inklinacją do ukazywania ''ludzkiej'' twarzy terrorystów i fanatyków wszelkiej maści. "Głód" wyszedł bardzo jednostronnie, z angielskimi oprawcami i irlandzkimi męczennikami. Poniekąd wynika to z faktu, iż McQueen  zawęził spektrum wydarzeń do kilku tygodni i skupił się na Bobbym, i... obrzydzaniu widzom projekcji. Dlatego nazwanie tego obrazu hagiografią jest jak najbardziej na miejscu.  Nie dziwi mnie, że wielu Irlandczyków uważa ten film za niebezpieczną gloryfikację przestępcy, niebezpieczną, bo bezkrytyczną. Pominięcie skomplikowanego tła historycznego i przeszłości Bobby'ego graniczy z propagandową manipulacją. Wspomniałem na początku, że jest w "Głodzie" jeden ciekawy aspekt, do którego pragnę teraz powrócić. Mianowicie obraz człowieka, który pozbawiony wszystkiego, znajduje w swoim ciele jedyne źródło protestu, które eksploruje kropla po kropli. Szkoda, że ten proces został przedstawiony na przykładzie Bobby'ego, któremu dodaje to jedynie wyrachowania i bezwzględności. Z drugiej jednak strony mamy przykład, do czego zdolny jest człowiek fanatycznie opętany jakąś ideą.  Abstrahując jednak od Bobby'ego, nie przypominam sobie, bym widział gdzieś przedtem podobne studium nieludzkiej, systematycznej samodestrukcji człowieka. Szkoda, że nie zostało to ujęte w innym kontekście. Szkoda że McQueen nie pociągnął tego bardziej. Mam świadomość, że jest wielu nadwrażliwców, którzy znajdą powolną agonię Bobby'ego wzruszającą, a "brudny protest" szokującym artystycznie doznaniem. Niemniej, ja widzę debiut McQueena jako obiecujące choć nietrafione przedsięwzięcie, które zawdzięcza rozgłos bardziej naturalistycznemu przyłożeniu, hagiograficznej bezkrytyczności i kontrowersyjnej tematyce niż treści.
1 10
Moja ocena:
4
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Głód" nie jest filmem dla każdego. Nie jest filmem, na który ludzie tłumnie szli do kina, nie jest... czytaj więcej
Pierwszy pełnometrażowy film Steve'a McQueena okazał się nie lada sukcesem. Reżyser już na początku... czytaj więcej
"Głód" trafia do Polski z półtorarocznym opóźnieniem, przez co Michael Fassbender może się kojarzyć... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones