Recenzja filmu

Jurassic World: Upadłe królestwo (2018)
J.A. Bayona
Elżbieta Kopocińska
Chris Pratt
Bryce Dallas Howard

Oddech wymarłych gadów

Kto nie ryzykuje, ten szampana nie pije, a twórcy nowej wariacji na temat potężnego „Parku Jurajskiego” na pewno nie zamówią go po lekturze większości recenzji, choć wiadomo, że nie zarzyna się
Dochodowość pewnych franczyz filmowych może niekiedy paradoksalnie przesądzić o ich upadłości. Nie wierzycie? Zafundujcie sobie w takim razie seans „Jurassic World: Upadłe królestwo”. Po zwiastunie, zwłaszcza obejrzanym na dużym ekranie, obiecywałem sobie nie tylko imponującą stronę wizualną nadchodzącego blockbustera. Zdradzał on bowiem ponadto, że kolejny już sequel został zrealizowany na podstawie całkiem łebskiego pomysłu i jest tak w istocie. Problem tylko w tym, że owa błyskotliwa koncepcja utonęła niestety w lawie podręcznikowych grzeszków „entej” kontynuacji serii.

Na Isla Nublar wracamy po czterech latach, które upłynęły od wydarzeń znanych z poprzedniej części, kiedy to, trawestując ikonograficzny cytat, „życie znalazło sposób”, a „reanimowane” po kilkudziesięciu milionach lat gady kopalne upomniały się o status gospodarzy ofiarowanego im habitatu. Na gruzach zostawionego w samopas parku tematycznego ustabilizowała się nowa równowaga ekosystemowa, a nadrzędni przedstawiciele tamtejszej fauny żyliby sobie zapewne długo i szczęśliwie, gdyby nie wzmożona aktywność okolicznego wulkanu. Los fascynujących stworzeń z innej epoki wydaje się być przesądzony, chyba że człowiek wyciągnie doń pomocną dłoń. Po wysłuchaniu przemowy apelującego o rozwagę analityka matematycznego, Iana Malcolma – w którego tradycyjnie wcielił się ekspert od podobnych ról, czytaj: niezawodny Jeff Goldblum – rząd Stanów Zjednoczonych decyduje, że w sukurs prehistorycznym zwierzętom nie przyjdzie. Po przeciwnej stronie barykady ustawia się grupa aktywistów pod przewodnictwem Claire Dearing (Bryce Dallas Howard). Gdy udaje im się zorganizować odpowiednią akcję ratunkową, ta odświeża niegdysiejszą znajomość z treserem raptorów, Owenem Gradym (Chris Pratt) i razem wyruszają na wyspę. Czas działa na ich niekorzyść, a amatorszczyzna i zwykła głupota ze strony najemników pod rozkazami bezwzględnego Kena Wheatleya zadania z pewnością nie ułatwi.


Mimo że taki szkic fabularny otwierał podwoje może i nie dla rewolucyjnych, ale z pewnością nietuzinkowych rozwiązań w tym zakresie, reżyser J.A. Bayona postanowił pójść na łatwiznę. Można było położyć większy nacisk na swego rodzaju rozgrywkę medialną między aktywistami a ich oponentami i szerzej rozpisać postać graną przez Jeffa Goldbluma, której koniec końców jest w filmie tyle, że jej obecność w trailerze uważam za nieusprawiedliwioną. Można było poszukać dynamicznego balansu pomiędzy elementami politycznego thrilleru, a sekwencjami nasączonego grozą kina nowej przygody, przemawiającego do widza młodszego. Wreszcie, można było uciec od wyżymania od dawna pustego już przecież bukłaka do cna wyeksploatowanych na terenie parku patentów, stanowiących swoisty odpowiednik terminatorowego „I'll be back”. Kto nie ryzykuje, ten szampana nie pije, a twórcy nowej wariacji na temat potężnego „Parku Jurajskiego” na pewno nie zamówią go po lekturze większości recenzji, choć wiadomo, że nie zarzyna się samicy T-rexa znoszącej złote jaja. Zamiast trzymającej w napięciu do ostatniej sekundy walki o ocalenie nie tylko gadów, ale i życia głównych bohaterów, zdecydowano się więc na istną plejadę campowych zagrań, z czego wystarczy wspomnieć choćby o scenie przeskakiwania przez otwartą paszczę jednego z jaszczurów, albo o innej, gdzie usypiając czujność swojego przyszłego obiadu, gad uśmiecha się wymownie na samą myśl, że oto podano do stołu.


Szczęśliwie „Jurassic World: Upadłe królestwo” ma również w ofercie garść pozytywów, gdyż efektowność filmu przekłada się nie tylko na naiwną tandetę niektórych scen. Do pewnego momentu jest tu naprawdę intrygująco. Podpisani pod scenariuszem Colin Trevorrow (brzmi znajomo?) i Derek Connolly chwilami całkiem umiejętnie budują nastrój osaczenia. Świetnie utylizują wtedy różnorodność czyhających na członków eko-ekipy niebezpieczeństw, zaprzęgając kurczliwość ich pola manewru w służbie podkręcania poziomu adrenaliny. Na miłe słowo zasługują tu również zdjęcia Oscara Faury oraz CGI, dzięki którym nie tylko sekwencje o charakterze katastroficznym zapierają dech w piersi, bo te ostatnie docenić wypada bezwzględnie.



Trzeba również oddać sprawiedliwość brawurowości pewnych ujęć, jak np. tego, w którym otwarte usta krzyczącej w akcie przerażenia postaci widzimy za szybą, w jakiej odbija się rozwarta, uzębiona paszcza jednego z gadzich drapieżców. Niemiłe wrażenie zaciera również w jakimś stopniu drugoplanowa kreacja Teda Levine'a. Jego wzmiankowany już wcześniej Ken Wheatley udowadnia, że powierzenia mu roli Buffalo Billa w „Milczeniu owiec” do przypadkowych posunięć obsadowych zaliczyć nie sposób, jak również ciężko mówić o ogrywaniu przez niego tych samych chwytów w opiniowanym przeze mnie filmie.


Seria niby idzie z duchem czasu, a twórcy ostatnich odsłon dwoją się i troją, by temu podołać. W myśl zaimplementowanej przez nich strategii nie wystarczy wskrzesić T-rexa, welociraptora, triceratopsa czy ankylozaura, czyli okazów znanych każdemu szanującemu się paleontologowi. Trzeba również tchnąć życie w indoraptora – nowość na rynku paleozoologicznej inżynierii genetycznej, gatunek hybrydowy, którego osobnikami można sterować zdalnie, przy pomocy soniczno-laserowego urządzenia. Jakie czasy, takie dinozaury, choć mimo to z ekranu zalatuje wyjątkowo nieświeżym jaszczurzym oddechem. Najnowsza propozycja reżysera „Siedmiu minut po północy” rzuca podwaliny pod potencjalnie ciekawą kontynuację, ale casus ostatniej wizyty w parku apetytu nań nie wzmaga. Moralitet o poszanowaniu istot żywych, który co rusz prześwituje przez tę historię, to stanowczo za mało i obawiam się, że jeśli saga nie przejdzie stosownych zmian adaptacyjnych jej ewolucja może wkrótce dobiec końca.  
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Witajcie w Jurassic Park" – doskonale pamiętam to niezwykłe uczucie, kiedy John Hammond otworzył przed... czytaj więcej
Wiem wiem, to ma być recenzja nowego "Dziurawego świata" (a raczej "Dziurawego scenariusza", hyhyhy) –... czytaj więcej
KiedySteven Spielbergw 1993 r. przedstawił swój "Jurassic Park", świat oszalał na punkcie dinozaurów, a... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones