Recenzja filmu

Kształt wody (2017)
Guillermo del Toro
Sally Hawkins
Michael Shannon

Brodząc w płytkiej wodzie

Ponoć nie można dwa razy wejść do tej samej wody. Del Toro udowodnił, że nie tylko można, ale nawet dostaje się za to Oscara. Co więcej, jest to woda dość płytka, z mocno widocznym dnem, a
Ponoć nie można dwa razy wejść do tej samej wody. Del Toro udowodnił, że nie tylko można, ale nawet dostaje się za to Oscara. Co więcej, jest to woda dość płytka, z mocno widocznym dnem, a dorzucenie mnóstwa brokatu nie dodało jej głębi.

Żeby nie było wątpliwości, nie byłam uprzedzona do tego filmu. Wręcz przeciwnie. Gdy tylko ukazały się pierwsze trailery "Kształtu wody", natychmiast dodałam ten tytuł do listy must see. Zachwyciły mnie nieziemskie, wodniste ujęcia, które skojarzyły mi się z filmami mojego ukochanego Jeuneta, zwłaszcza z "Miastem zaginionych dzieci" i "Delicatessen". Sama historia też wydawała mi się interesująca, a umieszczenie akcji w latach szpiegomanii i Zimnej Wojny dodawało jej smaczku. Niestety, im bliżej było do polskiej premiery i im więcej (nomen omen) wyciekało do mediów informacji o "Kształcie wody", tym bardziej zaczynałam się rozczarowywać. Ostatecznie seans utwierdził mnie w przekonaniu, że film ten naprawdę nie zasłużył na Oscara i choć jest piękny wizualnie, w tej mętnej wodzie nie ma głębi.


Wiele dyskusji wzbudził sam wątek miłosny łączący kobietę i przedziwną wodną istotę. Niektórzy porównywali tę historię do baśni, jak "Piękna i Bestia" (troszkę nieuprawnienie, bo przecież Bestia był zaklętym człowiekiem) czy "Mała syrenka". Osobiście uważam, że zupełnie niepotrzebnie w filmie pojawiło się tak wiele motywów seksualnych. Amazoński bożek del Toro nie przypomina ani Bestii ani Syreny. Trudno nazwać go nawet antropomorficznym, jest bardziej zwierzęciem niż człowiekiem, zresztą - przekonuje się o tym najlepiej biedna Pandora. Sama miłość między dwojgiem bohaterów zdaje się bardziej istnieć w umyśle i wyobraźni Elizy niż w rzeczywistości. Morski stwór nie mówi i choć nauczył się języka migowego od swojej przyjaciółki, nie zauważyłam, by oboje toczyli głębokie dysputy. Filmowe syreny czy bestie miały osobowość, nawiązywały relacje z człowiekiem. Morski stwór tej osobowości nie ma, nie ma też między nim a Elizą więzi, relacji, rozmowy. A przecież to film o miłości! Jest albo seksualne przyciąganie, albo zauroczenie z jednej tylko strony. Widać to chyba najwyraźniej w scenie gdy zakochana Eliza wyobraża sobie (niezmiernie kiczowate w moim odczuciu i budzące śmiech) romantyczne sceny filmowe, zaczyna śpiewać, a jedyną odpowiedzią ze strony jej ukochanego jest "Jajko".


Jeśli chodzi o sferę seksualną w filmie del Toro, jest moim zdaniem niepotrzebnie wyeksponowana. I nie chodzi tylko o sceny miłosne z udziałem "ryby". Zarówno wulgarne żarty przyjaciela Elizy, jak i dysputy o penisach między koleżankami w pracy wzbudziły we mnie niesmak i poczucie przesytu. A masturbująca się w wannie Eliza naprawdę nie była do niczego potrzebna. To jednak już kwestia gustu i jestem w stanie przyjąć, że komuś może to odpowiadać a nawet się podobać taka estetyka opowiadania o relacjach międzyludzkich.


Niestety, nie da się zrzucić na karb gustów i upodobań faktu, że "Kształt wody" jest po prostu straszliwie wtórny. Wzniosłe przemowy Elizy o człowieczeństwie i inności - ileż razy już słyszeliśmy to na ekranie? Antyamerykańskie, politycznie ubarwione tyrady zdają się zresztą zabawne biorąc pod uwagę, że film powstał w USA. Same postacie niestety też są bardzo wtórne. Octavia Spencer zagrała w zasadzie jeden wielki stereotyp. Giles jest już bardziej "z krwi i kości", ale też wyszedł ze sztampy "typowy gej" - nieakceptowany biedny misio artysta, który nie umie prowadzić samochodu. Strickland reprezentuje wszystko co wg autora złe: nienawidzi komunizmu, posługuje się pseudopatriotyzmem by siać zło, kocha przemoc i mieszka w domku na przedmieściach z idealną rodziną. W zasadzie mogli nadać mu nazwisko McCarthy. W ostatecznym rozrachunku poza Elizą jedyną postacią posiadającą choć trochę głębi jest doktor Hoffstetler.


Sama fabuła również jest przewidywalna do bólu (tak szczerze, czy ktoś nie domyślił się co się stanie z kartką?), a co więcej - pełna ogromnych nieścisłości. Postacie zachowują się miejscami zupełnie irracjonalnie (Zelda przy wózku, scena w dokach, Giles za kierownicą). Stoją w miejscu zamiast działać albo zaczynają robić coś kompletnie odwrotnego niż zaczęły. Do dziś nie jestem w stanie pojąć, jak jeden z bohaterów był w stanie dotrzeć bez przeszkód tam, gdzie ostatecznie dotarł kompletnie niezauważony? Czyżby miasto nagle opustoszało? Takich nielogicznych scen jest mnóstwo.

Na plus trzeba jednak przyznać, że "Kształt wody" jest filmem bardzo pięknym dla oka. Nie tylko wspomniane już zdjęcia, zwłaszcza w sekwencji początkowej i końcowej, ale także scenografia (kto nie chciałby mieszkać w kinie!) i kostiumy nadają opowieści fascynujący klimat. Niestety, niedociągnięć fabularnych i wtórności nie da się naprawić choćby nie wiem jak piękną sferą wizualną.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Należę do widzów, którzy na wszelkie oscarowe nominacje patrzą sceptycznym okiem. Ileż to razy w... czytaj więcej
Kiedy po raz pierwszy usłyszałem o "Kształcie wody" to spodziewałem się kolejnego "Labiryntu fauna",... czytaj więcej
"Kształt wody" opowiada bardzo prostą historię, powielaną już w kinie i literaturze od lat. Różnica... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones