Recenzja filmu

La Strada (1954)
Federico Fellini
Anthony Quinn
Giulietta Masina

Arrivato Zampano, Zampano Arrivato!

Stanęłam w obliczu zadania, któremu nie tak łatwo sprostać. Trudno jest bowiem sformułować obiektywną opinię na temat filmu, który na trwałe już zapisał się w historii kina jako ten kultowy; ten,
Stanęłam w obliczu zadania, któremu nie tak łatwo sprostać. Trudno jest bowiem sformułować obiektywną opinię na temat filmu, który na trwałe już zapisał się w historii kina jako ten kultowy; ten, który nie powinien, a nawet nie może być poddawany krytyce współczesnych. By dokonać wiarygodnej krytyki dzieła, należałoby odnieść się do problematyki czasów, w których film jest kręcony. W przypadku "La Strady" nie ma takiej potrzeby. Jest to bowiem obraz o wymiarze ponadczasowym. Jak stwierdził krytyk filmowy Jerzy Płażewski: "La Strada" to "prawdziwa manifestacja odrębności reżysera". Twórca znanego, zapewne każdemu, "Słodkiego życia" mówił o sobie: "Nie jestem misjonarzem", a o swojej twórczości: "Jeśli przez chrystianizm rozumieć postawę miłości wobec bliźniego, to wszystkie moje filmy obracają się wokół tego tematu. Pokazuję świat miłości, ludzi wyzyskujących innych, ale jest w tych filmach zawsze jakaś drobna istota, która chciałaby dawać miłość i żyć dla miłości". Podczas oglądania filmu starałam się spojrzeć na obraz z perspektywy dzisiejszego widza, któremu kino udostępniło już maksymalną dawkę efektów językowych. Co się jednak okazuje? Pomimo tak nielicznych środków wyrazu, jakimi dysponował ówczesny język filmu, dzieło Felliniego to fenomenalne zobrazowanie uniwersalnej prawdy o człowieku. Przede wszystkim o tym, jakie rządzą nim prawa i uczucia. O jego relacji z drugim człowiekiem. O samotności, której nie jest świadom bezsensownie ją powiększając. Szereg uczuć ludzkich pokazuje reżyser za pomocą doskonałych kreacji Anthony'ego Quinna i Giulietty Masiny. Wykreowani przez nich bohaterowie Zampano i Gelsomina wprowadzają nas w świat nieczułości ludzkiej, która zderza się z bezsilnością. Obrazowi towarzyszy chwytający za serce takt piosenki nuconej przez Gelsominę, która nawet bezdusznego tyrana Zampano, w finalnej scenie filmu, nie pozostawia obojętnym. Każdy, kto obejrzy film, niewątpliwie zapamięta słowa owej przyśpiewki: "Arrivato Zampano! Arrivato Zampano!".
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Każdy człowiek ma do przebycia własną "la stradę". Podąża nią po swojemu - napina mięśnie, stroi miny,... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones