Recenzja filmu

Moonlight (2016)
Barry Jenkins
Trevante Rhodes
André Holland

Klątwa

W dobie Internetu oraz mniej zamkniętych światopoglądowo mediach tradycyjnych homoseksualizm przestaje być tematem tabu. Jednak wbrew powszechnie głoszonym hasłom w społeczeństwie dalej panuje
W dobie Internetu oraz mniej zamkniętych światopoglądowo mediach tradycyjnych homoseksualizm przestaje być tematem tabu. Jednak wbrew powszechnie głoszonym hasłom w społeczeństwie dalej panuje wrogość względem "niekonwencjonalnego" podejścia do relacji męsko-męskiej. Można by machnąć na to ręką, bo przecież wszelkie zmiany na tle kulturalnym przychodzą stopniowo, a na to potrzeba czasu. Bo przecież rasizm i uprzedzenia w jego kontekście już zażegnaliśmy, więc z tym również damy sobie radę. I tak oto wielkie hasła tworzą iluzję, która manipuluje naszymi upodobaniami.

Barry Jenkins zaadaptował sztukę teatralną autorstwa Tarella Alvina McCraneya o tytule "In Moonlight Black Boys Look Blue" w formie filmu, który opowiada historię chłopca stawiającego czoła wymaganiom świata.

Reżyser wprowadza nas w świat zakompleksionych ludzi żyjących w mentalnym getcie, których problemy zaczynają się od własnej egzystencji, a następnie prowadzą do walki z nią i jej obrony. Świat agresywnych dzieciaków, które wstydzą się sami siebie nawzajem, nienawidzą i nie tolerują, a przy tym czują, że tak muszą. W powietrzu czuć wyizolowanie, odrzucenie przez siły wyższe, skazanie na piekło i poczucie winy. A wszystko to tylko przez nieistotne statystyki, które podświadomie podżegają do zaprzepaszczenia samego siebie. Wszystko to tylko w jednej z dzielnic Miami.


"Moonlight" to bardzo prosta w konstrukcji opowieść korzystająca ze stereotypów i nieskomplikowanych scen życia codziennego. Wszyscy z pewnością już widzieli podobne inscenizacje lub motywy, jednak świeżość polega na tym, że niekoniecznie w dziełach kultury a we własnym życiu. To właśnie autentyczność płynąca z tej opowieści jest najcenniejszą wartością całej produkcji i ona również jest najsilniejszym argumentem przeciwko obrazowi społeczeństwa przedstawionego w niej: nie powinniśmy się godzić, by takie życie miało prowadzić jakiekolwiek dziecko, ani też jakikolwiek dorosły. Jakikolwiek człowiek.

Bo wśród obietnic, krzyków, pouczeń i krwi wiruje jak pyłek kurzu człowiek ze swoim własnym światem wewnętrznym. Zamknięci w nim nie musimy się odzywać, szczególnie, kiedy świat zewnętrzny sam na nas krzyczy, szturcha i katuje. Nikt nie chcę się otworzyć, a wyjście przed szereg, próba ziszczenia swoich wizji i stworzenia fuzji dwóch światów w celu komfortu życia to odbieganie od dozwolonych, poprawnych standardów. Zwłaszcza, gdy są one narzucane przez tamtych, tych sfrustrowanych i zakompleksionych. I choć powtarzanie o zawistnych ludziach, którzy z zazdrości o nowy telefon potrafią uprzykrzyć życie, przeszło w karykaturalne gloryfikowanie, to trzeba pamiętać, że faktycznie istnieją środowiska, które muszą walczyć o swoją wartość pozornie zależną od zdania pozostałych członków grupy.

Jenkins powstrzymując się od oceny przedstawia te środowiska bardzo naturalnie i zwyczajnie, jak obraz wzorcowego samoświadomego społeczeństwa, a jedynie główny bohater (i jemu podobni) są tu stawiani w opozycji. Takie podejście ukazuje dojrzałość reżysera, jego pogodzenie się z przedstawianym przez niego obrazem świata, a przy tym brak obojętności. Bardzo wymowne jest tu wykorzystanie przypowieści o czarnym chłopcu, który w świetle księżyca stawał się niebieski. Jej przesłanie nie tylko traktuje o tym, że ci uciemiężani są w rzeczywistości bardziej niezwykli i boscy, ale też o tym, że kolor skóry to tylko światło. Nawiązanie do tego widać w zdjęciach (James Laxton), które korzystają z chłodnego , momentami aż niebieskiego oświetlenia. Bardziej duchowny, mistyczny nastrój film uzyskał również przez spokojne, długie ujęcia oraz symfoniczną muzykę (Nicholas Britell) świetnie ukazującą wewnętrzną walkę głównego bohatera ze światem zewnętrznym.


Merytoryczna warstwa filmu natomiast przywołuje na myśl "400 batów" Truffauta oraz "Boyhood" Linklatera, gdzie w ostatecznym rozrachunku "Moonlight" mógłby robić za fuzję tych dwóch dzieł. Sprawnie łączy ujęcie chłopięcego świata pełnego oczekiwań i wrażliwości z pełnym agresji i zasad świata dorosłych. Bez powściągliwości także staje w obronie mężczyzn i na przekór tłumom protestujących pod Białym Domem w Washington D.C. czy pod polskim sejmem mówi o przeklętym losie mężczyzn. Jenkins opowiada o dyskryminacji ludzi, ale jako mężczyzna z analogiczną do swojego filmu historią nie zamierza stać dalej w cieniu: w trzech aktach obnaża dyskryminację swojej płci i pokazuje jaką krzywdę wyrządza człowiekowi mit o jej dominacji i tyranii. Światem rządzi agresja i męski seksizm, i to mężczyzna cię zgwałci, to mężczyzna pobije albo porwie twoje dziecko, to mężczyźni wzbudzają strach i niepokój, to mężczyźni są źli, deprawujący i niebezpieczni. Mężczyźni nie kochają, oni posiadają, a potem przechwalają się tym między sobą. Mężczyźni nie są czuli. A już na pewno nie względem innych mężczyzn.

Strach budzi uprzedzenia, a one nasilają brutalność zewnętrznego świata i nie pozwalają dostrzec oraz docenić wnętrza, które stanowi o wartości człowieka. To zjawisko powoduje zachwyt na najdrobniejszy przejaw człowieczeństwa w kulturze u tych, którzy chcieliby się temu sprzeciwić. Gloryfikacja i popularyzacja utworów "poprawnych politycznie" staje się przereklamowana, bo pragnienie czułości czy szacunku wśród ludzi jest napędzane desperacją. To zmniejsza oczekiwania względem nich, a to prowadzi do produkowania mniej odkrywczych i świeżych dzieł.

Ponieważ o ile o tekście źródłowym mogę powiedzieć niewiele, o tyle scenariusz zastany w przedstawionej formie może wzbudzić w widzu poczucie wykorzystania. Problemy ukazane w nim w istocie nie zostają rozwiązane, a wątki charakteryzują się brakiem rozwinięcia. Film w ostatecznej formie bardziej przypomina długi zwiastun sklecony z samych punktów kulminacyjnych jakiejś trylogii niż autonomiczne dzieło. W tym bardzo przypomina wcześniej wspomniany "Boyhood".

I choć nie można uznać tego obrazu za stricte o homoseksualizmie, tak sam temat wybrzmiewa jednocześnie zbyt absurdalnie oraz zbyt nijako. Jakby chciał rozpocząć debatę na jego temat, ale gdzieś w trakcie przypomniał sobie, że ktoś już ją zaczął, dawno temu.


Nie zaprzeczę jednak, że "Moonlight" w ostatecznym rozrachunku jest bardzo dobrze zrealizowanym filmem: od gry aktorskiej, która jest porażająca (cała trójka głównych aktorów zbudowała wiarygodną i spójną postać, a poza nimi reszta obsady poradziła sobie równie dobrze) przez montaż, pracę kamery aż po muzykę - wszystko ze sobą współgra wzorowo. Obrazy i inscenizacje pełne są ładunku emocjonalnego, który nie tylko z łatwością, ale i siłą oddziałuje na widza. Problemem jednak jest sama historia, która choć prawdziwa i wiarygodna, nie jest nowa. Nie przedstawia niczego z innej perspektywy, a jedynie podbija wydźwięk tego, co już wszyscy znamy. Moim zdaniem to dyskredytuje film Jenkinsa z tytułu filmu wybitnego czy - wbrew opinii niektórych - filmu roku 2016.

Są ludzie, którzy każdy zastały rok stawiają jako swój argument ku określonemu obrazowi świata, i kiedy zazwyczaj przyglądam się takim osądom z cynizmem, tak w tym wypadku mógłbym się z nimi zgodzić: mamy rok 2017, a ludzie wciąż cenią (lub też skreślają) filmy za sam homoseksualizm i czarnoskórych bohaterów.
A postęp nie powinien przejawiać się w ten sposób.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Zapytany w wywiadzie, czy film taki jak "Moonlight" mógłby powstać choćby 5 lat temu, współtwórca... czytaj więcej
Dramat Barry’ego Jenkinsa jest małym-wielkim arcydziełem nowoczesnego kina. To porywający spektakl, w... czytaj więcej
"Moonlight" to tylko z pozoru prosta historia. Poznajemy chłopaka z amerykańskiego getta i towarzyszymy... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones