Recenzja filmu

Nigdy cię tu nie było (2017)
Lynne Ramsay
Joaquin Phoenix
Judith Roberts

Oniryczna wiwisekcja

Szkocka reżyserka pewnie bawi się stylami, zrzuca autonomię z poszczególnych gatunków i pozwala im swobodnie się ze sobą przenikać. Czerpie trochę ze Scorsese, trochę z Hitchocka, a trochę
Choć kształtowanie się psychiki człowieka jest procesem stosunkowo powolnym, to jego skutki bardzo silnie oddziałują na całe jego dalsze życie. Różnego rodzaju patologie czy traumatyczne wydarzenia często przypominają o sobie nawet wtedy, kiedy zdrowy rozsądek nakazywałby już dawno o nich zapomnieć. Częstotliwość tych nawrotów jest oczywiście wyższa u osób bardziej chwiejnych emocjonalnie, ale jak przekonuje Jonathan Ames, twórca literackiego pierwowzoru "Nigdy cię tu nie było", dopaść mogą one także największych samców alfa. Przeszłość nie jest krainą, którą tak łatwo można opuścić. Od tych słów Érica-Emmanuela Schmitta nie ma, jak się okazuje, wyjątków.


Joe swojej przeszłości nie próbuje porzucić, zdaje się wręcz coraz bardziej w niej zatracać. Mimo iż zarówno dzieciństwo spędzone w domu terroryzowanym przez ojca, jak i pełną nieprzyjemnych wspomnień wojnę ma dawno za sobą, wciąż tkwi w nich obu po same uszy. Jak się okazuje, motywacją jego obecnej profesji wcale nie jest obietnica sporego zastrzyku gotówki, ale możliwość dalszego obcowania w świecie pełnym brutalności i bezprawia. I choć pełni w nim on rolę anioła stróża ratującego porwane bądź zaginione nastolatki, to na pewno nie jest osobą, która chce go naprawić. Zlecenie, które dostaje tym razem, zmusi go jednak do wyrwania się z postępującego zatracenia.

Sama akcja nie jest tym, co interesuje Lynne Ramsay najbardziej. Reżyserka, znana z "Musimy porozmawiać o Kevinie", tym razem także zwraca uwagę przede wszystkim na psychologiczny aspekt swojego dzieła. W tym celu bardzo mocno ingeruje w formę swojego obrazu – eksponuje detale, zatrzymuje kadr na twarzy głównego bohatera lub prowadzi kamerę jego śladem. Zabiegi te lustrują Joe’go bardziej, niż dałoby się przypuszczać, a przy dodatkowym zwróceniu uwagi na skąpą linię dialogową i ograniczoną do minimum ekspresję w przedstawieniu postaci, budzą jeszcze większy podziw.

Całe "Nigdy cię tu nie było" jest utrzymane w konwencji ponurego dramatu, łączącego klasyczne kino noir z nowoczesnym thrillerem. Wszystko oparte jest coraz dalej posuniętym oniryzmie, którego szczyt dzieło Ramsay osiąga na sam koniec. Szkocka reżyserka pewnie bawi się stylami, zrzuca autonomię z poszczególnych gatunków i pozwala im swobodnie się ze sobą przenikać. Czerpie trochę ze Scorsese (film został zresztą okrzyknięty żeńską odpowiedzią na "Taksówkarza"), trochę z Hitchocka (włącznie z inscenizacją jednej ze scen "Psychozy"), a trochę jeszcze z Finchera. Efekt tego połączenia niejednokrotnie powala na kolana.

Swoje robi także muzyka. Ramsay ponownie zaprosiła do współpracy Jonny’ego Greenwooda z Radiohead, który skomponował nieco awangardową, elektroniczną ścieżkę dźwiękową, świetnie wpasowującą się w klucz filmu i uzupełniającą jego odbiór o kolejne bogate doświadczenia. Rzadko zostajemy bowiem uraczeni brutalnymi egzekucjami przy akompaniamencie melancholijnych dźwięków lub dwoma mordercami na zlecenie śpiewającymi popularną "I’ve Never Been To Me".


Wszelkie starania audiowizualne spaliłyby oczywiście na panewce, gdyby nie odtwórca roli głównej. Phoenix, który był do niej przypasowywany od samego początku, jest zdecydowanie właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Świetnie odnajduje się w roli bezwzględnego twardziela o miękkim sercu, który z zimną krwią zabija kolejnych wrogów tylko po to, by co wieczór wrócić do schorowanej mamy i ułożyć ją do snu. Jednocześnie z tym wyraźnie akcentuje zwyżkującą depresję swojego bohatera, zmierzającą w coraz bardziej nieprzewidywalnym kierunku. Złota Palma dla Najlepszego aktora to zbyt mało jak na taki występ.

Występ ten nie kończy się wraz z pojawieniem się napisów końcowych, ale trwa w naszych głowach jeszcze na długo po nich. Ramsay doświadcza nas bowiem w podobny sposób, jak życie doświadczyło jej bohatera. Z tą różnicą, że poza niełatwymi przemyśleniami na temat ludzkiej psychiki, zostawia nas także z niesamowitymi walorami artystycznymi. Oby jeszcze nie najlepszymi w jej karierze.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
W swoim poprzednim filmie Lynne Ramsay dała dobry przykład, że najważniejsza w kinie wcale nie jest sama... czytaj więcej
Czołówka milknie. Mrukliwy głos rozpoczyna odliczanie. To głos Joaquina Phoenixa. Nie – dwa głosy. W... czytaj więcej
Gdybym posiadał wehikuł czasu chętnie cofnąłbym się o kilka dni i przebrany dla niepoznaki usiadł w... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones