Recenzja filmu

Ostatni pojedynek (2021)
Ridley Scott
Matt Damon
Adam Driver

He said, he said, she said

Pod pewnym względem Scott nakręcił tu własnego "Rashomona": mamy trójkę bohaterów, troje scenarzystów (Nicole Holofcener, Matt Damon, Ben Affleck) i trzy wersje historii. Mamy też trzech Ridleyów
He said, he said, she said
Kusi, by z "Ostatniego pojedynku" zrobić klamrę. Ridley Scott rozpoczął przecież karierę filmem o dwóch krzyżujących stal dżentelmenach i teraz, 44 lata później, wraca do podobnego tematu. Klamry jednak nie będzie, bo reżyser ani myśli domykać filmografię i ma już w zanadrzu kilka kolejnych projektów. Zestawienie "Ostatniego pojedynku" (2021) z "Pojedynkiem" (1977) uświadamia jednak, jak bardzo jeden i drugi są filmami swoich czasów. Mimo "artystycznych" wizualnych pretensji Scott zawsze był przecież reżyserem wyczulonym na publiczność. I choć tym razem cofa się aż do średniowiecza, w rzeczywistości celuje prosto w zeitgeist.

"Pojedynek" uosabiał przecież kino trybu modernistycznego: za literacki pierwowzór służyło opowiadanie Josepha Conrada, a za wizualną inspirację malarski rozmach "Barry’ego Lyndona" Stanleya Kubricka. Oczywiście, "modernistyczny" znaczyło tam tyle, co "męski": kobieta odgrywała odpowiednio drugoplanową rolę, a intryga kręciła się wokół pary facetów pojedynkujących się na długość swoich szpad. "Ostatni pojedynek" znacząco tonuje te zapędy. Dariusz Wolski pięknie odmalowuje kamerą świat przedstawiony, ale zamiast Kubrickowskiego chiaroscuro mamy tu funkcjonalny stalowo-szary hollywoodzki "realizm". Opowieść o dwóch wadzących się kogucikach zostaje zaś wzbogacona o trzecią, kobiecą perspektywę. Innymi słowy: Scott nakręcił film o #MeToo.



Fundamentem fabuły jest prawdziwa historia ostatniego "pojedynku sądowego", jaki odbył się we Francji w 1386 roku. Rycerz Jean de Carrouges (Matt Damon) oskarżył giermka Jacquesa Le Grisa (Adam Driver) o gwałt na swojej żonie, Marguerite (Jodie Comer). Panowie postanowili rozstrzygnąć kwestię, wypruwając sobie flaki ostrymi narzędziami. Dziś pewnie przerzucaliby się inwektywami na Twitterze i Scott celuje właśnie w tę analogię. Średniowieczny kostium pozwala znacząco wyostrzyć konflikt i podbić stawkę (w grę wchodzi m.in. groźba dosłownego spalenia Marguerite na stosie), ale temat jest jak najbardziej aktualny.

Kiedy zaczęły wypływać oskarżenia pod adresem Billa Cosby’ego, jedna z amerykańskich gazet opublikowała ironiczny nagłówek odsyłający do frazesu "he said, she said". Jedno smutne "he" zostało tam przeciwstawione armii "she", obrazując uderzającą dysproporcję między "wersjami prawdy" głoszonymi przez oskarżonego i oskarżycielki. Scott portretuje jednak czasy, w których obyczaj, nauka oraz stosunki władzy skutecznie przechylały szalę na drugą stronę i kobiety nie mogły mówić o swojej krzywdzie, bo raz: nie wypadało i dwa: nikt by nie posłuchał. Całe dramaturgiczne mięcho "Ostatniego pojedynku" bierze się więc z wyjściowego trójgłosu, z napięcia między trzema punktami widzenia: mąż, żona i ten trzeci zgłaszają swoje "prawdy", a widz musi wydać wyrok.



Pod pewnym względem Scott nakręcił tu własnego "Rashomona": mamy trójkę bohaterów, troje scenarzystów (Nicole Holofcener, Matt Damon, Ben Affleck) i trzy wersje historii. Mamy też trzech Ridleyów Scottów. Jest rzemieślnik, który snuje opowieść w grzecznie nudnawym hollywoodzkim trybie zerowym. Jest wizjoner, którego bardziej niż treść interesuje skrupulatna inscenizacja świata przedstawionego: filmowanie zbroi, błota i zamkowych korytarzy. Jest wreszcie niby-feminista, ten od Ripley, Thelmy i Louise czy G.I.Jane: facet, który próbuje zgłębić kobiecy punkt widzenia. Niestety, trzej Scottowie wchodzą sobie nawzajem w drogę. Pierwsza przebieżka przez historię - w wersji de Carrouge’a - jest więc hollywoodzko nudnawa, zupełnie jak grany przez Matta Damona rycerz. Nakręcone z rozmachem sekwencje bitew i innego jeżdżenia na koniach cieszą oko, ale przy okazji spowalniają bieg historii, niepotrzebnie rozdymając metraż do dwóch i pół godziny. A (podyktowana słusznymi pobudkami) decyzja, by wskazać, która wersja prawdy jest prawdziwsza, podkopuje nieco koncept "rashomonowości".

Scott zresztą nie musiałby prowadzić widza za rękę, bo ma aktorów, którzy robią to sami - dużo subtelniej, bez stawiania grubej kropy nad i. Jasne, Ben Affleck w roli zwierzchnika zwaśnionych rycerzy balansuje na dziwnej granicy między zamierzoną a niezamierzoną śmiesznością. Ale już Damon interesująco cieniuje swojego bohatera zależnie od tego, w której wersji go oglądamy. Gładko przechodzi od figury niesłusznie pokrzywdzonego nudziarza do figury zadufanego w sobie buca, pozostając wiarygodny jako wciąż ta sama postać, tyle że widziana pod różnymi kątami. Jodie Comer zaś dzielnie walczy z pułapką roli dobrej, szlachetnej i oczytanej damy. To ona jest koniec końców emocjonalną kotwicą w tej plątaninie sprzecznych interesów. Pod wieloma względami to jej film.



Inna sprawa, że najciekawiej wypada w "Ostatnim pojedynku" Adam Driver. Można narzekać, że gra tu po prostu kolejnego egzaltowanego gnojka w typie Kylo Rena, Adama z "Dziewczyn" czy Henry’ego McHenry’ego z "Annette". Ale kontekst krzyżujących się punktów widzenia, w jakim oglądamy Jacquesa Le Grisa, pozwala wydobyć ciekawe paradoksy tej postaci. Największy z nich to ten, że Le Gris absolutnie nie poczuwa się do winy, widząc siebie jako romantycznego kochanka, sprawiedliwie grającego w matrymonialną grę według jej niepisanych, ale powszechnie uznawanych zasad. "Ostatni pojedynek" przewrotnie pokazuje tym samym, jak wszyscy czujemy się bohaterami swoich własnych opowieści, pozostając ślepi na rozmaite "naturalne" przywileje i uwarunkowania swojej pozycji. Ale paradoks Le Grisa obejmuje też cały film. Bo choć Scott formułuje jednoznacznie słuszne, feministyczne przesłanie, to najwdzięczniej wypada u niego postać najbardziej ambiwalentna. I choć rewiduje męskocentryczność starego "Pojedynku", najwięcej serca wkłada w finał, gdzie dwaj faceci okładają się po głowach kawałkami żelaza. Ot, priorytety.
1 10
Moja ocena:
6
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones