Recenzja filmu

Panowie w cylindrach (1935)
Mark Sandrich
Fred Astaire
Ginger Rogers

Klasyka, ech, klasyka...

Stare filmy mają to do siebie, że... mogą się postarzeć. Tzn. próba czasu była wręcz katastrofalna w wypadku takich filmów jak "M" Fritza Langa, ale już z filmami Chaplina obeszła się nader
Stare filmy mają to do siebie, że... mogą się postarzeć. Tzn. próba czasu była wręcz katastrofalna w wypadku takich filmów jak "M" Fritza Langa, ale już z filmami Chaplina obeszła się nader łaskawie. Podobno komedie i musicale należą do najwolniej starzejących się gatunków, więc do emisji "Panów w cylindrach" usiadłem z miłą myślą. Oto Fred Astaire stepując nad sypialnią Ginger Rogers, doprowadza ją do furii, jednak gdy tylko ją zobaczy - to polubi, pokocha a nawet "wystepuje" kołysankę. Następnie dostanie w twarz, ale to już inna historia. Bo opowieść tu przytoczona jest naprawdę zakręcona, nieco w stylu "Drapieżnego maleństwa". Nikt nie wie, kto kim jest, co powoduje tym samym masę zabawnych sytuacji. Wprawdzie tempo wydarzeń jest nieco za wolne, ale nie zaczynajmy od błędów. Na pierwszym planie są same zalety! A właściwie - jedna, duża: Fred Astaire. Przyznam się, że to dopiero mój pierwszy film z jego udziałem, ale od razu pełny pozytyw: jego rola została zagrana z polotem, fantazją i dystansem, jakiego można doszukiwać się tylko u tych największych: wspaniałe partie solowe, niekwestionowany talent do stepowania oraz wręcz szatański uśmiech w jednej scenie. Doprawdy, jeśli miałbym obejrzeć ten film tylko dla niego, nie wahałbym się ani chwili! Tylko, czy mam wybór? Bo, jak już wspomniałem, zaleta jest tylko jedna, i jest nią Fred Astaire. Bo jak bym go nie uwielbiał, tak nie mogę przymknąć oka na różne, mniejsze lub większe, błędy i skazy: tempo wydarzeń jest stanowczo za wolne, piosenki - poza jedną - nijakie, a partie taneczne wespół z Ginger Rogers to niejako koszmarek jest: widać jak na dłoni, że to nie ta klasa. A nawet kilka klas, Astaire jest wręcz zmuszony pozbawiać się w nich swojej finezji, by dopasować się do "poziomu" Rogers - z całym szacunkiem dla niej. A więc, warto czy nie? Szczerze mówiąc, nie wiem. Na pewno kiedyś wrócę do tego filmu, ale tym czasem zaczynam szukać innych filmów z Fredem Astaire. I wam chyba radzę to samo.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Po średnio udanym musicalu "Roberta", w którym grali na drugim planie, Astaire i Rogers znów dostali... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones