Recenzja filmu

Piraci z Karaibów: Zemsta Salazara (2017)
Joachim Rønning
Espen Sandberg
Johnny Depp
Javier Bardem

Panie kapitanie, ten statek tonie!

"Piraci z Karaibów" to seria, która od wielu lat jest na równi pochyłej. Po pierwszej świetnej częście kolejne odsłony prezentowały coraz niższy poziom, by ostatecznie utonąć "Na nieznanych
"Piraci z Karaibów" to seria, która od wielu lat jest na równi pochyłej. Po pierwszej świetnej częście kolejne odsłony prezentowały coraz niższy poziom, by ostatecznie utonąć "Na nieznanych wodach". Bo chociaż część czwarta była w mojej opinii fatalna, to wielki sentyment, jaki mam do tych filmów, sprawił, że nie potrafiłem sobie odpuścić najnowszej części pirackich przygód i to pomimo moich bardzo niskich oczekiwań. A najgorsze jest to, że pomimo negatywnego nastawienia i tak się zawiodłem. 

Wizualnie nie mam za bardzo do czego się przyczepić. Film wygląda w porządku, CGI jest wykonane na solidnym poziomie a, niestety, nieliczne bitwy morskie naprawdę dają radę i cieszą oko. Muzyka już klasycznie dla serii, jest bardzo dobra i fajnie buduje klimat morskiej przygody. Szkoda, że tego samego nie da się powiedzieć o reszcie…

Nie mogę nie zacząć od tego, jak zły jest scenariusz tego filmu. Historia jest głupia, pełna niczym nieuzasadnionych zwrotów akcji i wątków, które prowadzą donikąd. Także konstrukcja filmu jest w całości niespójna, sceny dzieją się po sobie bez wyraźnego związku przyczynowo-skutkowego i na dobrą sprawę większość z nich można by pozamieniać miejscami bez żadnej szkody dla filmu.  Miało się wrażenie, jakby twórcy chcieli upchnąć do nowych "Piratów" wszystko co tylko możliwe. I tak zaliczamy wszystkie dostępne klisze i tropy związane z disneyowską sagą. A więc mamy złe duchy, których kapitan chce zemścić się na Jacku, kiedy ten wraz z dwójką młodych bohaterów stara się odnaleźć mityczny Trójząb Posejdona, jeszcze przy okazji uciekając przed Brytyjczykami (wybitnie bezcelowy wątek, który nie prowadzi do absolutnie NICZEGO), a gdyby tego było mało, to po drodze zaliczamy trzydzieści innych wątków, które  ponownie nie dają nic.

W ten sposób wygląda fabuła "Zemsty Salazara", ale w gruncie rzeczy zamyka się w zdaniu "Sparrow i ekipa szukają artefaktu, w czasie gdy goni ich zły kapitan". I naprawdę doceniam parę reżyserów którzy starali się wyciągnąć z tego scenariuszowego bagna, co się tylko da, ale niestety polegli w swoim mężnym starciu. Niemniej oddaje cześć i honor.

Jeżeli scenariusz leży, to może chociaż bohaterowie dostarczają, a charyzmatyczni aktorzy, których tu nie brakuje, niosą ten film? No tylko tyle, że nie. Twarz serii, czyli oczywiście Johnny Depp jako Jack Sparrow, to porażka na całej linii i tragedia w pięciu aktach. Człowiek, który stwierdził, że dobrym pomysłem będzie zamienienie tego bohatera z kogoś, kto pod maską niepoważnego śmieszka skrywał swoją sprytną i całkiem inteligentną naturę, w nieślubne dziecko bezdomnego alkoholika i Jar Jar Binksa, powinien smażyć się w piekle po wsze czasy. Do tego samemu Deppowi zdecydowanie się nie chce. Jest to rola momentami wręcz nieznośna, irytująca i ograna przez aktora na wszystkie możliwe sposoby przez te lata, które minęły od premiery pierwszego filmu. Momentami zastanawiałem się, gdzie jest granica między graniem przez Deppa wiecznie pijanego a stanem faktycznym. Odpowiedzi wolę chyba nie znać, zwłaszcza jak poczyta się doniesienia z tego, co ten aktor robił na planie.

Oczywiście nie można było sobie nie odpuścić obowiązkowych młodych bohaterów połączonych "Wielką Miłością™". Muszę przyznać, że pozytywnie zaskoczyła mnie Kaya Scodelario (swoją drogą jest lepszym odpowiedniczką Keiry Knightley niż Keira Knightley kiedykolwiek była), która gra Carinę Smyth chcącą znaleźć Trójząb, podążając za dziennikiem, który zostawił jej ojciec. Czy coś w tym stylu. Ale to nieważne. Ważne jest to, że zaskakująco dobrze spisuje się w tej roli. Jej postać, chociaż ma potencjał do bycia wybitnie denerwującą, nie irytuje, a sama aktorka potrafi wykrzesać sporo charyzmy z tej bardzo prostej roli posądzonej o paranie się czarami badaczki.

Szkoda, że tego samego nie jestem w stanie stwierdzić o Henrym, który, będąc synem Willa Turnera, stara się znaleźć sposób na zdjęcie klątwy wiążącej jego ojca z "Latającym Holendrem", przez co jego losy krzyżują się z Sparrowem i resztą. I to w sumie tyle, co da się o nim powiedzieć. Jest to bohater jeszcze bardziej miałki i pozbawiony charakteru niż jego ojciec, wręcz wkurzający nijakością.

Następny na liście "postaci, które trzeba pokazać w nowej części >>Piratów z Karaibów<<" jest zły kapitan, oczywiście przeklęty, który chce zemścić się na Jacku. I cokolwiek by mówić o poprzednich częściach, to głównych złych miały  zarówno charyzmatycznych, jak i charakterystycznych. I tym razem nie powinno być inaczej. Javier Bardem to świetny aktor, który powinien dużo wnieść w swoją rolę. Ale nie robi tego. Jego kapitan Salazar jest do bólu przerysowany, ale w negatywny sposób, i męczący przez to, a sam aktor wygląda, jakby zupełnie mu się nie chciało być na planie, a motywacja jego postaci to coś, co widziałem już tyle razy (co najmniej trzy), że momentami ciężko ostentacyjnie nie ziewać, kiedy jest nam ona przedstawiana.

Za to zupełnym jego przeciwieństwem jest rewelacyjny, jak zawsze zresztą, Geoffrey Rush w bezbłędnej roli Hectora Barbossy. Który w tym filmie pełni, wbrew pozorom, jedną z ważniejszych ról. Na dobrą sprawę można by wyrzucić Jacka z historii, bez straty czegokolwiek interesującego dla niej, i w zamian oprzeć ją na Hectorze. Na pewno wyszłoby to o wiele, wiele lepiej niż to, co trafiło do kin.

Dla mnie jest to postać która zawsze była synonimem tego co dobre w "Piratach". Na szczęście i tym razem Rush daje popis swoich umiejętności, dostarczając idealnego wyważenia między przerysowaniem. Ale bez popadania w śmieszność, a poważną grą. Ma w sobie tę charyzmę i jako jeden z niewielu nie wydaje się ani trochę znudzony. Chociaż pewnie był, ale w przeciwieństwie do takiego Deppa jest profesjonalistą, który nie daje po sobie poznań takich rzeczy. I jakie to jest dobre! Jeżeli macie iść na "Zemstę Salazara" to zróbcie to dla Barbossy, bo to prawdziwa latarnia morska wskazująca drogę wśród niezmierzonego mroku tego filmu.

I to tyle. O głupotach, nielogicznościach i bezsensownych rzeczach można by jeszcze się sporo napisać. Ale po co. "Zemsta Salazara" to już chyba ostatni cios w tą niegdyś silną markę Disneya. Tylko, no cóż. Formuła się wyczerpała i jakoś nie widzę możliwości ciągnięcia tego dalej. Zwłaszcza że "Zemsta Salazara" to przygoda do bólu wtórna i źle przeprowadzona, która nie pozostanie na długo w pamięci. Jedyne, co mogłoby jeszcze wykrzesać we mnie jakiś entuzjazm wobec serii "Piratów", to spin-off skupiony tylko i wyłącznie na Barbossie bez pijanych meneli i niesfornej młodzieży. Za to z charyzmatycznym bohaterem, granym przez uzdolnionego aktora, który wie co chce osiągnąć. I takiej myśli wolę się trzymać. Oby tylko następne spotkanie na karaibskich wodach okazało się bardziej fortunne.
1 10
Moja ocena:
4
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Na przestrzeni lat twórcy kina przygodowego często poruszali tematykę piratów. Pierwszym filmem o... czytaj więcej
Święcący swego czasu triumfy gatunek piracki nie miał szczęścia w latach 90. Już dekadę... czytaj więcej
Przygoda z Jackiem Sparrowem rozpoczęła się w 2003 roku, kiedy na ekranach kin zagościła "Klątwa Czarnej... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones