Recenzja filmu

Player One (2018)
Steven Spielberg
Agnieszka Matysiak
Tye Sheridan
Olivia Cooke

Jak porzygać się nostalgią

Kluczem do sukcesu tego filmu jest nostalgia dzisiejszych 30-40-latków za utraconym dzieciństwem. Ale jest takie powiedzenie - "co za dużo, to niezdrowo" - i ten film doskonale pokazuje, że jest
Uwaga, będzie popkulturowo. "Ready Player One". Najnowsze dzieło Gandalfa kina Stevena Spielberga. Cudowny hołd dla popkultury, którą sam w znaczącej części pomagał tworzyć. Wspaniały film akcji, zapierające dech w piersiach efekty specjalne, wzruszająca podróż do czasów Piotrusia Pana i Dzwoneczka z nutką nostalgii w tle.

Czy może niekoniecznie?

No właśnie. Podobno książka "Ready Player One" jest jeszcze gorsza od filmu, ale to żadne usprawiedliwienie dla Spielberga, bo nikt mu przecież nie kazał ekranizować akurat tej. Ludzie na forach stroją sobie żarty, że to kiepski remake "Sali samobójców". Co prawda nie widziałem "Sali...", ale sądząc po tym, co czytałem na temat tego obrazu, to jeśli ktoś porównuje z nim Twój film, to "wiedz, że coś się dzieje", jak mawia ksiądz Natanek (uwaga, popkulturowe nawiązanie).

W tym filmie leży praktycznie wszystko. Konstrukcja świata nie ma żadnego sensu, a dystopijne elementy (jedyne ciekawe) są wyłącznie bezsensowną dekoracją, z której nic nie wynika; lepiej skonstruowane scenariusze mają odcinki "Świnki Peppy". Nawet gra aktorska jest tragiczna. Jedynym aktorem, na którego da się patrzeć bez bólu zębów jest Ben Mendelsohn jako główny czarny charakter, ale to tylko dlatego, że albo nie zorientował się, że gra w filmie kręconym na serio, albo stwierdził, że to chromoli, bo na poważnie nie da się brać udziału w tej produkcji.

Oczywiście kluczem do sukcesu tego filmu (i powodem absurdalnie wysokich ocen i pojawiających się, tu i ówdzie, entuzjastycznych recenzji) jest nostalgia dzisiejszych 30-40-latków za utraconym dzieciństwem, na której ten film bezczelnie żeruje. Osobiście nie mam nic przeciwko puszczaniu oka do widza i nawiązaniom do wcześniejszych motywów czy dzieł popkulturowych. Ale jest takie powiedzenie - "co za dużo, to niezdrowo" - i ten film doskonale pokazuje, że jest to bardzo mądra myśl. Absurdalne nagromadzenie dosłownie wylewających się z ekranu postaci, wyciągniętych żywcem z innych dzieł, zaczyna męczyć już po jakimś kwadransie, a pod koniec seansu widz jest już totalnie zobojętniały i przestaje go obchodzić ciągły korowód bohaterów innych filmów. No bo ileż można się bawić w grę z gatunku "ukryte obiekty"? (O - DeLorean, o - Freddy Kruger, o - żołnierze z Halo, o - dinozaur, o - Stalowy Gigant, itp. itd. do wyrzygu...) Inna sprawa, że właściwie nic innego do roboty widzowi nie pozostaje, bo jak już pisałem wyżej, prymitywny scenariusz raczej nie zachęca do śledzenia żenującej fabuły o nastoletnim stulejarzu, który musi rozwiązać kilka łamigłówek w "Second Life" żeby zdobyć upragniony artefakt i móc wreszcie stracić dziewictwo z poznaną w grze panienką, która jakimś cudem nie jest brzuchatym 50-latkiem z Chin, tylko mieszkającą w tym samym mieście piękną i "nie zajętą" dziewczyną.

Nawet efekty specjalne nie ratują tego obrazu. Oczywiście są one celowo "uprymitywnione", bo ich "plastikowość" ma oddawać nierzeczywistość tego świata - skoro to gra, to efekty nie mogą być fotorealistyczne, pomyśleli twórcy. Jest jakaś logika w tym założeniu, ale taka decyzja pociąga za sobą poważne konsekwencje. Oglądamy bowiem film, który dzieje się w jakichś 80% w świecie wirtualnym, ale ten świat jest brzydki i topornie wyrenderowany. Co z tego, że celowo? Jak już pisałem - nie da się czerpać na tym filmie przyjemności ze śledzenia fabuły. Na wielu innych głupich filmach można się dobrze bawić, ciesząc oczy wspaniałym światem wykreowanym przez mistrzów grafiki komputerowej. Tutaj to nie działa. Więc co pozostaje? Wyłącznie ta nieszczęsna, niestrawna w takiej dawce, nostalgia.

W całym filmie jest dosłownie jedna genialna, ale to naprawdę genialna, scena, dziejąca się w pewnym hotelu (jeśli obejrzycie film, to nie będziecie mieli wątpliwości, o którą scenę mi chodzi). Pokazuje ona, czym mógł być ten film, gdyby miał porządny scenariusz, a twórcy bardziej się postarali, zamiast skupiać się na robieniu bezmyślnych operacji "kopiuj i wklej". Tę scenę trzeba zobaczyć, ale najgorszemu wrogowi nie polecam siedzenia na dwuipółgodzinnym filmie dla jednej sceny. Poczekajcie aż pojawi się ona na Jutubie albo poproście żeby pokazał Wam ją znajomy, który kupił płytę z filmem.

Ktoś może uznać, że ta recenzja napisana jest strasznie po łebkach a moje zarzuty nie są porządnie uargumentowane i że Spielberg zasłużył, żeby o jego filmach pisać bardziej solidnie. I ten ktoś będzie miał w zasadzie rację. Tylko, że przed napisaniem tej recenzji obejrzałem na Jutubie videorecenzję Łukasza "Ichaboda" Stelmacha pod znamiennym tytułem "Ready Player One - wsadźcie sobie tę nostalgię w (|)". Człowiek ten mówi tam dokładnie to, co sam sądzę o tym filmie. Jeśli więc po przeczytaniu powyższego tekstu czujecie niedosyt i ciekawi was, dlaczego mam do tego filmu zarzuty, które sformułowałem powyżej, to zamiast powtarzać jego słowa, odsyłam was do jego recenzji. Ot, takie moje popkulturowe nawiązanie.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Rok 2045 nie przedstawia się zbyt optymistycznie. Miasta są przeludnione, przesycone wszechobecną... czytaj więcej
Wirtualna rzeczywistość, której ograniczeniem jest tylko ludzka wyobraźnia. Obok niej prawdziwy świat,... czytaj więcej
Po drugiej stronie barykady jest Wade Watts, w OASIS znany jako Parzival. Mieszka w Columbus, opiekuje... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones