Recenzja filmu

Słodkie życie (1960)
Federico Fellini
Marcello Mastroianni
Anita Ekberg

Słodko do bólu

Dla Felliniego "Słodkie życie" oznaczało pewien przełom w karierze. Włoski neorealizm się przeżył, w pobliskiej Francji właśnie rodziła się Nowa Fala, trzeba było znaleźć nowy język filmowy. Sam
Dla Felliniego "Słodkie życie" oznaczało pewien przełom w karierze. Włoski neorealizm się przeżył, w pobliskiej Francji właśnie rodziła się Nowa Fala, trzeba było znaleźć nowy język filmowy. Sam przyznam szczerze, że dokonania z wcześniejszego okresu twórczości reżysera "8 i pół" nigdy mi nie imponowały. Taka "La Strada" na ten przykład była i pozostanie dla mnie obrazem nieznośnie pretensjonalnym, zdecydowanie przecenianym przez krytykę. Może rzecz w tym, że nie trafia do mnie - wysoce łopatologiczna pozwolę sobie zauważyć - wykładnia tego uznanego dzieła, może styl nazbyt chropawy, mniejsza z tym. Inaczej sprawa bowiem się ma w przypadku późniejszych, tych "dojrzalszych" filmów Włocha, do których zaliczyć należy bez cienia wątpliwości "Słodkie życie" właśnie.

W tym nagrodzonym canneńską Palmą dziele Fellini oprowadza widza po Rzymie przełomu lat 50- i 60-tych. Wieczne miasto jawi się w nim jako metropolia pełna zgiełku, barwna, fascynująca, przebogata, ale też próżna, zdradliwa, chowająca swe drugie, brzydkie oblicze. Przewodnikiem w swym imieniu reżyser mianuje będącego niejako odzwierciedleniem toczonego przez raka miasta dziennikarza imieniem Marcello (Mastroianni). To typ pozbawionego większych skrupułów kobieciarza i cynika. Pojawiające się czasem wewnętrzne rozterki zdają się targać nim tylko chwilowo, skutecznie zagłuszane kolejnymi podbojami i eskapadami. Podążająca za nim kamera rejestruje prawdziwą galerię najrozmaitszych ludzkich typów - z reguły równie wypalonych i zepsutych, co sam Marcello...

Nie trzeba być geniuszem, by praktycznie od samego początku wiedzieć, iż tytuł filmu Felliniego jest wysoce ironiczny i przewrotny. Żywot w rozpustnym Rzymie, wówczas prawdopodobnie najwspanialszej europejskiej stolicy, na pierwszy rzut oka rzeczywiście musi jawić się jako ociekający słodyczą. W miarę trwania seansu dostrzec można coraz większe rysy na tym urzekającym portrecie kolorowego światka pięknych i bogatych. W pewnym momencie ta trzygodzinna podróż staje się wręcz bolesna, choć kamera pozostaje wciąż jakby nieczuła, gotowa jedynie obserwować. Do najbardziej przejmujących fragmentów należy wątek dawnego przyjaciela, Steinera (Alain Cuny), zakończony w sposób wstrząsający, mimo tego nie przynoszący żadnego katharsis. Przyczyny tragedii zostają tu jedynie zasygnalizowane. A jednak to właśnie postać noszącego w duszy zadrę erudyty Steinera jako jedyna godna jest zrozumienia, może wzbudzić współczucie.

"Słodkie życie", jedno z arcydzieł światowej kinematografii, w momencie premiery określane było często jako dzieło amoralne, godzące w konserwatywne wartości. Paradoksalnie, obraz Felliniego, poprzez swój chłodny, obiektywny styl, robi piorunujące wrażenie, nie uciekając się do taniego moralizatorstwa, jak to miało miejsce w przypadku "La Strady". Niejeden głupiec gotów pomylić to już z bezmyślnym liberalizmem. A tymczasem to po prostu nie jest prostacka bigoteria, tylko sztuka filmowa.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones