Recenzja gry

Dead Space (2008)
Michael Condrey

Gdy słychać krzyki w kosmosie

Od dawna uważam, że gatunek filmów i gier z Zombie powinien dorobić się kategorii innej niż "horror". Rozrywka z pod znaku Z potrafi być bardziej dramatem ("28 days later"), czystą akcją ("Dead
Od dawna uważam, że gatunek filmów i gier z Zombie powinien dorobić się kategorii innej niż "horror". Rozrywka z pod znaku Z potrafi być bardziej dramatem ("28 days later"), czystą akcją ("Dead Island"), czy też... komedią ("Dead Rising" raczej nikogo nie przestraszy). Przede wszystkim chodzi przecież o żywe trupy.

Chwytając wreszcie kolejny produkt z "Dead" w tytule, nie byłem pewien czego się spodziewać – na trailerze wyglądało jak "Gears of War", z opisu znajomych jak seria "Resident Evil". Tworząc swoje stwory, a zarazem "główniejszego" bohatera niż protagonista – Isaac Clarke – Visceral Games wzięło standardowe stereotypy o chodzących umarlakach i obróciło je niemalże o 180 stopni. Nekromorfy – bo tak tutaj się zwą – nic sobie nie robią z uciętego/przestrzelonego łba, a najszybciej się ich można pozbyć odcinając im kończyny czy... depcząc im po palcach od nóg. Są całkiem nieźle (choć częściowo nielogicznie) zróżnicowani – mamy zwykłych "szeregowców", grubasy plujące małymi stworzonkami, dzieciaki słabe, ale bardzo mobilne i tak dalej... Jedynym nietypowym z tej plejady chodzących trupów jest "Divider" (rozdzielacz), którego kończyny po odcięciu... zaczynają żyć własnym życiem (i są równie groźne). Po za standardowymi pukawkami mamy "Plazmowy Odcinacz" (zgadnijcie, co robi), a razem z nim swoistą, choć niestety w ogóle nieefektowną wersję Gravity Guna z "Half-Life'a 2" oraz... spowalniacz przeciwników. Można debatować, czy nie jest to zbyt wielkie ułatwienie, ale... po co, skoro można zwolnić delikwenta, rzucić pod niego granat i oglądać jak w slow-mo zaczyna fruwać w kawałkach.

Historia gry jest dosyć banalna dla gatunku – ot, stracono łączność z jednym statkiem, więc zostaje wysłana mała drużyna naprawcza (której jedną trzecią stanowi wspomniany wcześniej pan Clarke). Po wylądowaniu nasz stateczek wybucha (bo tak) a my nie mamy opcji powrotu – drużyna rozdziela się (sic!) by szukać kłopotów osobno. Szkoda, że twórcy nie skupili się na fabule tak mocno jak na potworach – K2 ("Bioshock") udowodniło, że szukanie logów i dzienników audio potrafi zbudować niesamowity klimat. Tutaj jest masa dziur fabularnych, a koniec choć miał szokować, to wykorzystano w nim tak nadużywany schemat, że wzbudza tylko uśmiech politowania. Co jeszcze w opowieści irytuje, to oczekiwanie wielu postaci na nasze zjawienie się, by uaktywnić odpowiedni skrypt i zginąć widowiskowo na naszych oczach. Co z tego, że stracono łączność dawno temu – ten koleś dostał zadanie – stać bez broni przy szybie tak długo, aż do niego podejdziemy. By Wielka Macka mogła się do niego dobrać właśnie wtedy. Niestety nie straszy to w ogóle, a jedyne elementy klimatycznie zrealizowane bardzo dobrze, to te, w których działa nasza wyobraźnia (np. długi ślad krwi prowadzący za korytarz, którym musimy pójść a w tle odpowiednio grające skrzypce).

Widoki w "Dead Space" są naprawdę niezłe nawet te parę lat po premierze. Najładniejsze są na pewno etapy w próżni - piękna planeta, w której prowadzono wykopy, masa gwiazd oraz wszystkie metalowe elementy lśnią, jakby przeszedł nad nimi sam Edward ze "Zmierzchu". Ciekawie to kontrastuje z szaroburymi korytarzami statku umazanymi po brzegi brunatną krwią. Choć przeciwnicy są obecni dosłownie wszędzie, to właśnie etapy na zewnątrz z zerową grawitacją (te skoki!) były dla mnie wytchnieniem od nieustannej sieczki nieumarłych.

Oprawa audio jest niezła – potrafi wzbudzić napięcie (momentami nadużywa "żądła instrumentalnego" czy też "screamerów") i pasuje do akcji w tle. Tak jak w "Left 4 Dead" każdy typ wroga ma swój motyw przewodni, dzięki czemu wiemy, co się czai za naszymi plecami. Natomiast nie najlepiej wypadł dubbing. Po za chlubnym wyjątkiem (Peter Mensah w roli Hammonda) ani razu nie uwierzyłem w mówione przez postaci kwestie. Najsłabiej wypadła Kendra Daniels (Tonantzin Carmelo) - zwłaszcza pod koniec brzmiała, jak antagoniści rodem z kreskówek.

Rozgrywka przypominająca "BioShock" z nakładką science fiction, unikalne podejście do żywych trupów i niezły klimat. Z trylogii na pewno warto zagrać właśnie w tę część, gdyż podobnie do serii "F.E.A.R." z każdą następną odsłoną zostaje coraz mniej strachu i klimatu, a więcej akcji. Zwłaszcza że "trójka" już niedługo!
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Dead Space" to gra stworzona i wydana przez EA studio znane głównie z takich serii, jak "FIFA" , "Need... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones