Recenzja serialu

Wiedźmin (2019)
Alik Sakharov
Charlotte Brändström
Henry Cavill
Anya Chalotra

Okruchy lodu

Sądzę, że pomyślnie dopilnowano, by "Wiedźmin" nie stracił swojej tożsamości na rzecz stania się serialową popłuczyną "Gry o tron".
Stało się! Lecąc na skrzydłach dalekosiężnego rozgłosu (wciąż dość świeżego), jakim CD PROJEKT RED obdarował dzieła autorstwa Andrzeja Sapkowskiego oraz poprzedzając wszystko świetną kampanią reklamową, Netflix oddaje w nasze ręce pierwszy sezon przygód profesjonalnego łowcy potworów – Geralta z Rivii.

Pierwszy sezon "Wiedźmina" składa się z ośmiu ok. godzinnych odcinków, które przedstawiają opowiadania z wiedźmińskiej sagi w sposób niechronologiczny. Fabuła nie jest zatem wiernym odwzorowaniem, punkt po punkcie, poszczególnych tomów, a widz może liczyć na niekonwencjonalne podejście do niej ze strony netflixowych wodzirejów.

Widać jak na dłoni, że showrunnerka Lauren Schmidt Hissrich (znana choćby ze stworzenia scenariusza do bardzo udanego "Daredevila") była silnie wspierana przez nominowanego do Oscara Tomasza Bagińskiego w procesie produkcyjnym. Sądzę, że pomyślnie dopilnowano, by "Wiedźmin" nie stracił swojej tożsamości na rzecz stania się serialową popłuczyną "Gry o tron".

Skoro przy porównaniach względem tytułu od HBO jesteśmy, to muszę rzec, że jakość kinematograficzna jest w większości po stronie "Gry o tron" (biorę teraz oczywiście pod uwagę tylko pierwsze sezony). Więcej tam było skupienia w poszczególnych scenach i płynnego montażu między nimi. W "Wiedźminie" jest trochę tak, jakby twórcy bali się, że przestojowy moment może ich ugryźć, a spokojniejsze ujęcia wśród różnych scenerii prędzej zanudzą widza, aniżeli pozwolą mu na ułożenie samodzielnej opinii na temat przedstawianego świata.

Próbuję wejść w skórę kogoś, kto nie miał styczności z grami bądź książkami traktującymi o perypetiach Geralta z Rivii i muszę przyznać, że taki ktoś może się najzwyczajniej zrazić fabułą z ADHD, która w większości (chyba poza pierwszym odcinkiem) napędzana jest bardzo słabo związanymi wątkami. Uważam, że jest tu wiele wspaniałych momentów i można raz za razem wyłuskiwać je z serialu, by sprawiły nam ponownie radość – ale widzę niestety również jak grubą nicią zostały one pozszywane.

Niezbyt podobały mi się również sceny batalistyczne. Są wstawione bardziej na alibi, mają co rusz bardzo przeciętne ujęcia i chociaż są "odpowiednio" krwawe, nie wzbudziły we mnie żadnego zaangażowania. Zasadniczo, to wiedziałem już przed samym seansem "Wiedźmina", że ten segment będzie kulał w serialu – wystarczyło mi przyjrzenie się kiedyś kilku klatkom z któregoś trailera. Materiał do poprawy (choćby lekkiej).

Wymieniłem bodajże wszystkie największe "okruchy lodu", które wpadły mi za kołnierz podczas obcowania z nowym dziełem Netflixa. Czas najwyższy, by rozdać pochwały – a jest faktycznie za co.

Po pierwsze: casting. Na miesiące przed premierą "Wiedźmina" nikt nie miał wątpliwości, iż to właśnie Henry Cavill i jego pasja do wiedźmińskiego świata stanie się głównym motorem napędowym produkcji. Jego liczne wywiady umocniły jego pozycje w internecie jako ulubionego Buff Nerda. Nikt już nie pamięta, że to Mads Mikkelsen był pierwszym wyborem fanów. Jednakże bardzo miłym zaskoczeniem są kreacje Yennefer (Anya Chalotra), Ciri (Freya Allan) oraz Jaskra (Joey Batey). Nie miałem żadnego podejrzenia jak wymienieni aktorzy wypadną w swych rolach, ale z radością stwierdzam, że wraz Henrym Cavillem tworzą cztery ramiona największego plusa serialu. Uwodzicielska i wyrachowana, a jednak skrywająca w swym mroku wielką wrażliwość Yennefer kradnie show, gdy tylko kamera zatrzyma się dłużej na jej osobie. Doceniam zarówno jej backstory, które (mimo iż przedstawione w dość rewolucyjny sposób) tworzy pewną więź między widzem a ową czarodziejką. Faktycznie, najmniej wiemy wciąż o Ciri i jest ona na razie swoistym "popychadłem" scenariuszowym, ale jestem pewien, że w następnych sezonach pozwoli nam się poznać dużo lepiej – podobnie jak działo się to w książkach. Poza tym jej wygląd jest niemalże perfekcyjnym odbiciem moich wyobrażeń o tej postaci, a to już dobry początek. Olbrzymim wygranym castingu jest również Jaskier. Joey Batey odwzorował tę personę celująco (dodatkowo zachwycił mnie nie lada talentem wokalnym – a nie należę do ludzi, którzy przepadają za śpiewającymi przerywnikami w filmach), ma ten leciutki urok i błysk, którym charakteryzował się książkowy oryginał.

Ponarzekałem sobie wcześniej na większe bitewne plany, dlatego teraz złożę kwiaty na ołtarzu pojedynków. Wymiana ciosów pomiędzy Geraltem a niebezpiecznie urokliwą Renfri (Emma Appleton) to jest jedna z najlepszych scen pierwszego sezonu w moim odczuciu – od czasów walki Maximusa z Tygrysem z Galii ("Gladiator") nie byłem tak zachwycony i pochłonięty starciem dwóch przeciwników na ekranie. Dobrze się również ogląda wiedźmina, gdy ten radzi sobie ze strzygą wśród zrujnowanych komnat opuszczonego pałacu, lub bandą guli w ciemnym lesie. Ma to wszystko vibe znany z gier wideo, ale ogólnie widać autorski pomysł na te ujęcia.

Kontynuując temat potworów, to wyobraźnia i pieczołowitość z jaką zostały wykreowane musi zostać doceniona. Ich prezencja może śmiało konkurować z bestiariuszem "Dzikiego Gonu". Ponadto, chwilami można zauważyć, iż twórcy korzystają z praktycznych efektów specjalnych – możemy dzięki temu uświadczyć bezpośredniości obcowania/starć między nimi a Białym Wilkiem. Nie są to każdorazowo cyfrowe figurki pochodzące z systemów komputerowych.

Bardzo podoba mi się scenografia. Gdy ujęcia są statyczne (nie jak w przypadku większych bitew), można szczerze się zachwycić ich jakością – Geralt czerpiący wodę do manierki w gęstym lesie, iluzja w wieży Stregobora czy fantasmagoria widziana przez Ciri po wypiciu wody ze źródła Brokilonu to przykłady pierwsze z brzegu. Wielka szkoda, że dość rzadko przychodzi nam się nimi nacieszyć przez dłuższą chwilę. Niezmiennie jednak osobom odpowiedzialnym za te widoki należą się brawa.

"Wiedźmin" to produkcja bardzo nierówna. Widzowie niezaznajomieni uprzednio z jej światem mogą czuć się bardzo zagubieni i uznać fabułę za bardzo nieczytelną. W pewnym stopniu również ja tak uważam, mimo iż książki czytałem a przy grach przeklikałem paręset godzin. W następnych sezonach konieczna jest powolniejsza i bardziej sukcesywna narracja (a co za tym idzie – podzielona na większą liczbę odcinków), by odbiorca mógł lepiej ogarnąć wiedźmiński świat zaproponowany przez Netflixa. Kilka elementów (zwłaszcza główne postaci czy niewspomniana przeze mnie wcześniej ścieżka dźwiękowa) jest tu naprawdę świetnych i muszą zostać one w przyszłości połączone solidniejszym spoiwem aniżeli bałaganiarskimi skokami poprzez kolejne sceny. Liczę, że serial uwolni w przyszłości drzemiącą w nim moc. Wiem, że ją posiada, bo mój medalion drży.
1 10
Moja ocena serialu:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Na "Wiedźmina" od Netflixa czekałem z dużą niecierpliwością. Trailery i filmy z wyborów obsady tylko... czytaj więcej
Serial, na który czekałem tak długo, którego każdy trailer oglądałem po kilkanaście razy. Serial, dla... czytaj więcej
Zacznę od tego, że nigdy nie byłem fanem sagi (bądź cyklu, jak to twierdzi autor - Andrzej Sapkowski) o... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones