Obejrzałam kontynuację, mimo że byłam do niej nastawiona dość sceptycznie. Wydawało mi się, że historia Hannah została opowiedziana w całości i zamknięta. Z ciekawości jednak zajrzałam sprawdzić gdzie twórcy znaleźli furtkę. Nie zgadzam się, że kompletnie nic się w drugim sezonie „Trzynastu powodów” nie udało, jednak że dobrze nie wyszło.
Podobało mi się, że niektórzy bohaterowie zostali dopuszczeni do głosu, by móc z własnej perspektywy powiedzieć, jaką rolę odegrali w życiu Hany. Przykładowo Zack, który moim zdaniem został przez autorkę kaset potraktowany na nagraniu bardzo płytko i niesprawiedliwie. W zasadzie nie rozumiałam, dlaczego w ogóle go tam umieściła. Dlatego, że nie zareagował na list, w którym wyznała mu co czuje? Przecież Zach to też dzieciak – zagubiony, niepewny siebie. Jak miał jej pomóc? Co miał zrobić? Poza tym Hana na jego temat skłamała na kasecie i tym bardziej cieszyło mnie, że Dempsey wyjawił, co tak naprawdę łączyło go z dziewczyną. Dopiero po jego zeznaniach zrozumiałam, dlaczego był jednym z powodów. Podobnie odebrałam opowieść Tylera, Courtney, Justina. Dobrze, że Tony w końcu wyjaśnił dlaczego to jemu nastolatka powierzyła pieczę nad nagraniami.
Co do wątku lekko paranormalnego, rodem z "Uwierz w ducha" – mam mieszane uczucia. Nie przeszkadzał mi, bowiem już w pierwszym sezonie po prostu założyłam, że Clay ma zaburzenia psychiczne z rodziny schizofrenicznych, no bo umówmy się – widział Hane, słyszał głosy, miewał dziwne falshbacki. Dzięki temu rozmowy z duchem nie raziły aż tak bardzo. Był nawet moment, w którym uznałam go za sensowny – kiedy Caly wykrzyczał przyjaciółce, że jest egoistką. Wygarnął jej wszystko to, co ja sama myślałam o Baker.
Niestety jest całe mnóstwo rzeczy, które się nie udały. Wątek klubu, postać Niny, polaroidy – to wszystko było przesadzone. Wiem, że był to wybieg pod zwrócenie uwagi na napastowanie seksualne i bezkarność sportowców w amerykańskich ogólniakach, która jest ogromnym problemem, ale troszkę to było naciągane.
Największy problem mam jednak z ostatnim odcinkiem. Po pierwszych sześciu byłam zachwycona drugim sezonem, potem było coraz gorzej, ale ten trzynasty przekroczył granicę i ostatecznie pozostawił mnie z niesmakiem. Wszystko się tam nie zgadzało.
Pogrzeb Hany, a szczególnie przemówienie Claya miało być wzruszające, ale moim zdaniem wyszło… rzewnie?
Walkerowi oczywiście wszystko uchodzi na sucho, ale to jest w sumie do przełknięcia, bo Jessice wyrok, choć oburzająco niski, przynosi ulgę. Humor poprawił się jej do tego stopnia, że decyduje się na seks z Justinem, mimo że dzień wcześniej zgadza się być dziewczyną Alexa. Szkoda, że scenarzysta im to zrobił.
Zakończenie historii Justina do bólu przesłodzone i wkurzające. Chłopak zdołał się zrehabilitować i mimo że początkowo nie budził mojej sympatii, ostatecznie kibicowałam, by mu się w życiu ułożyło. Adopcja przez Jensenów – naciągane strasznie, ale okej. Będą sobie żyli długo i szczęśliwie. Tylko, że Justin nagle wyciąga strzykawkę, daje sobie w żyłę i już mu nie współczuję.
Największy problem mam jednak z tym, co stało się z Tylerem. Dlaczego ten chłopak tak bardzo oberwał i to od wszystkich? Zrobił kompromitujące zdjęcie Hanie, rozesłał je do wszystkich i zdawał sobie sprawę z popełnionego błędu. Zresztą dostał nauczkę, gdy i jemu Clay odpłacił się tym samym. W procesie jednak zeznawał na korzyść Hany, chciał bronić jej dobrego imienia, dorwać oprawców, wymierzyć sprawiedliwość. Tymczasem Jensen i spółka traktują go, jak wroga. Było mi Taylera najzwyczajniej na świecie żal. Na scenę w łazience nie mogłam patrzeć. Dlaczego mu to zrobiono? Żeby mógł powstać trzeci sezon, w którym to on będzie głównym bohaterem - ofiarą brutalnego prześladowania? Nie chcę na to patrzeć.
Scena finałowa przepełniła szalę goryczy. Clay w roli negocjatora – odważny, bohaterski, całkowicie przerysowany i śmieszny. Wszystko to kompletnie niewiarygodne.
Gdyby zakończyli sezon na wyroku postępowania z pozwu państwa Bakerów, nawet dla nich nie korzystnym, dałabym 8/10. Jednak za zakończenie, oceniam go na 5. I błagam, niech kontynuacji nie będzie.
,,Największy problem mam jednak z tym, co stało się z Tylerem. Dlaczego ten chłopak tak bardzo oberwał i to od wszystkich? Było mi Taylera najzwyczajniej na świecie żal. Na scenę w łazience nie mogłam patrzeć. Dlaczego mu to zrobiono?''
Bardzo mną wstrząsnęła scena w finałowym odcinku. Dlaczego zrobili to Tylerowi? Bo mogli. Bo był łatwym celem. Bo musieli się na kimś wyżyć. Bo nie mieli powodu by tego nie robić. A dlaczego Hanna obrywała na każdym kroku? Czy zawiniła więcej niż Tyler? Miała wszelkie predyspozycje, by trafić do grupy najbardziej lubianych dziewczyn w szkole. Miała też jednak ogromnego pecha, że tak się nie stało.
Serial dobrze pokazuje, że w gruncie rzeczy wszystkie te dzieciaki są bardzo do siebie podobne. Czy Hanna znajdując się po drugiej stronie barykady nie zachowywała się tak samo jak jej oprawcy? Czy Zach, popularny zawodnik i niemal student Harvardu, nie czuł się w gruncie rzeczy bardzo samotny i niezrozumiany? Wisienką na torcie są rozmowy Bryce z i o rodzicach, podczas których zaczynasz dostrzegać w nim nie tylko przestępcę i gwałciciela, ale również nieszczęśliwego i zagubionego nastolatka.
W moim przekonaniu drugi sezon był nieporównywalnie lepszy od pierwszego, szczególnie pod względem ukazania różnorodnych charakterów, bólu, cierpienia i samotności młodych ludzi, podejmowania złych decyzji i ponoszenia ich konsekwencji. Clay jest jedyną osobą, która zawsze wybiera to co właściwe, przez co jest totalnie sztuczny i nieprawdziwy. Tyler natomiast był jedną z lepiej zagranych postaci. Miotał się we wszystkie strony. Był młody, wkurzony i rozpaczliwie szukał dla siebie miejsca wśród rówieśników. Scena w kinie i jej skutki również były bardzo wymowne. Żałuje tylko, że mając już broń nie dokończył tego co zaplanował. Byłoby to bardzo zrozumiałe i przerażające zarazem.
Uważam, że Tyler to jedna z lepiej zagranych i napisanych postaci, choć wiele jest opinii, że jego wątek w drugim sezonie jest za mocno rozbudowany, a sam chłopak irytujący. Jest nastolatkiem z krwi i kości - nieradzącym sobie z emocjami, zagubionym. Podejmuje pochopne decyzje, nie myśląc o konsekwencjach swoich czynów, bo jest zbyt młody i zbyt niedoświadczony, by myśleć dwa kroki naprzód. Zgadzam się, że wszystko, co go spotkało w drugim sezonie wynika z tego, że był łatwym celem dla oprawców - z powodów wyżej wymienionych, ale przede wszystkim ze względu na swoją wrażliwość, bo przez nią łatwiej było chłopakowi dowalić. Może też przez to Montgomery posuwa się w łazience aż tak brutalnie daleko, że tym razem Tyler zachowuje spokój zamiast zacząć od razu się jąkać ze strachu?
Mój problem nie polega na niezrozumieniu tej okropnej sceny w kontekście fabuły. Nie mogę ścierpieć po prostu, że to akurat jemu musiało się przytrafić. Od pierwszego sezonu w zasadzie współczułam mu i wkurzał mnie przede wszystkim Jensen i spółka, którzy odrzucali Tylera, mimo że ten był cały czas po stronie Hany, nawet momentami bardziej niż sam Clay.
Wkurza mnie w scenie z łazienki to, że jest to tak oczywisty wybieg pod trzeci sezon. Widzę w brutalności tego wydarzenia determinacje twórców, by zostawić furtkę do kontynuacji, by wywołać w widzu współczucie do osoby Tylera tak silne, że będzie chciał odpalić kolejny odcinek i sprawdzić, czy sprawiedliwości stanie się za dość.
Aż się boję, co będzie cliffhangerem między sezonem trzecim, a czwartym. Bo sukces "Trzynastu powodów" trzeba przecież wycisnąć do ostatniego centa.
Scena z Tylerem w łazience jest jak najbardziej uzasadniona. dlaczego sportowcy mu to zrobili? bo chcieli się zemścić za zniszczenie boiska, szantażowanie Marcusa kosztem Bryce'a i kilka innych wybryków do których przyznał się w sieci. dlaczego zostało to tak brutalnie pokazane? bo twórcy chcieli, aby widz współczuł Tylerowi i przestał patrzeć na niego jak na dziwaka czy stalkera, a zaczął dostrzegać w nim ofiarę i dzięki temu zrozumiał jego motywacje do próby zamachu na szkołę.
Wytłumaczenie tej sceny z Tylerem jest dość oczywiste i odpowiedź jest również w ostatnim odcinku. Montgomery uważał swoją drużynę, a przede wszystkim Bryce'a za swoją rodzinę, której nigdy nie miał. Oni byli dla niego całym światem, a kiedy to wszystko stracił (uważał, że to wina Tylera) zrobił to co zrobił. Jego emocje zostały dodatkowo podniesione, kiedy na początku sceny w łazience ,Tyler ze stoickim spokojem próbował dojść z nim do "porozumienia". Te słowa i ten spokój Tylera, przelały czarę goryczy i szczerze mówiąc myślałam, że scena zakończy się śmiercią Tylera.
Za zniszczenie w ciągu minuty postaci Jess scenarzysta powinien zostać ukamienowany. Bardziej wściekły byłem tylko jak scenarzysta postanowił zabić Jeffa. Co ci kufa Jeff i Jess zrobili chory psychopato???
Ogólnie tak do 9 odcinka ten sezon był lepszy niz poprzedni, ale te dwa ostatnie to jakieś jaja z widza. Jesli ma to isc tak bardzo w niespójną teen drame to ja dalej nie ogladam, bo jak postacie bedą sie zachowywać tak idiotycznie, jak w ostatnim odcinku Jess i Justin, albo jesli będa tworzyć takie słodkie scenki jak praktycznie kazda w osatnich dwoch odcinkach, z tym grupowym wspieraniem Jess a potem grupowym wspieraniem Claya, a potem z Clayem, ktory jest policyjnym negocjatorem lepszym niz Kevin Spacey jako policyjny negocjator w Negocjatorze, to ja pierdziele dalsze losy tych postaci. Wszystkie zostaną bowiem tak przemielone jak Justin, ktory gra wspaniale i byl wspaniale zbudowany, dopoki scenarzysta nie postanowił doprowadzać go do płaczu w kazdej kufa scenie.
Chyba tylko Bryce w ostatnim odcinku zachowywał się w miarę realistycznie, a przez upadek całej reszty na koniec (bo i robienia z tylera jakiegos mordercy tez nie mogę scierpiec) i złożoność tej postaci chyba jest najciekawszym bohaterem drugiego sezonu jak Justin był pierwszego.
Tzn. jesli pominac Jeffa, Jeff jest kufa najlepszy w calym serialu.
Mam dokładnie taki sam stosunek w kwestii Jess i Jeffa.
Jess była moją ulubioną postacią i moim zdaniem została skrzywdzona dużo bardziej, niż Baker. Mało tego - w kontekście tego, że Hana pozwoliła Walkerowi zgwałci Jessice - uważam, że umieszczenie jej na kasetach, jako powodu było że strony Hany bezczelne. I było dobitnym przykładem zupełnego braku samokrytyki.
Tam było do cholery tyle ludzi, wystarczyło zacząć krzyczeć i Brayce by tego Jess nie zrobił.
Chciałam bardzo, żeby Jessica poradziła sobie z tym, co ją spotkało i odzyskała radość życia, ale... Ugh. Musiała to wyrazić tak szybko i tak bezsenownie głupio, rzucając się na Justina? Scenarzysta powinien dostać mokrą ścierą po łydkach.