by zdyskontować sukces znanego wcześniej filmu. "Coś jak Szklanką po łapkach"...
Amerykanie, ani Anglicy jakoś nie potrzebują tego typu zabiegów, by zareklamować i sprzedać film, podczas, kiedy w Polsce jest to zjawisko nagminne.
O ile w tym przypadku chodzi o film tego samego reżysera, to wykorzystanie tego samego chwytu w przypadku jeszcze jednego filmu: "Les cracks" jest już przeciągnięciem struny...
Albo "Ja cię kocham, a ty z nim", czy też "Wasabi. Hubert zawodowiec" (bo akurat gra Jean Reno). Żenujące, ale najwyraźniej skuteczne, skoro od lat to robią. To jest tzw. polska szkoła tytularstwa. Podobnie jak polska szkoła plakatu filmowego - jest żenująca.
Kolejnym nurtem tej szkoły jest brak zdecydowania na jeden tytuł i walenie tytułów-dżdżownic. Jak odetniesz pół, to zostaje drugie pół. Np. "Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł". Nosz kurfa. Albo "Czarny czwartek", albo "Janek Wiśniewski padł". Przykłady można mnożyć.
Zgadza się. Są też kwiatki typu: "Motyl Still Alice", czyli pół tytułu po polsku, pół po angielsku. Potworek językowy, który nic nie znaczy. Albo tworzenie "tajemnic": "Tajemnica Brokeback Mountain", "Tajemnica Filomeny", "Tajemnica Kuby Rozpruwacza", "Tajemnica Zielonego Królestwa", "Tajemnica Instytutu Atticus", "Tajemnica Syriusza", "Gnomeo i Julia. Tajemnica zaginionych krasnali", itd, itp...
"Amerykanie, ani Anglicy jakoś nie potrzebują tego typu zabiegów, by zareklamować i sprzedać film"
Akurat amerykanie zrobili tak z tym filmem i robią, albo przynajmniej robili tak z zagranicznymi filmami np. Troll 2.
"The American distributors Paramount Pictures re-titled it Those Daring Young Men in Their Jaunty Jalopies to tie it to Annakin's 1965 film"
Źródło: https://en.wikipedia.org/wiki/Monte_Carlo_or_Bust!
Polski tytuł jest tłumaczeniem tytułu z rynku amerykańskiego. Jeżeli chodzi o "tytuły dżdżownice" to "Wasabi, the little mustard that gets right up your nose".
Tłumaczenie francusko-angielsko-włoskiego filmu tytułem z rynku amerykańskiego jest zabiegiem typowym chyba tylko w Polsce, bo przecież wszystko, co amerykańskie, jak wiadomo, jest lepsze (tak jak oryginalne - dżinsy, dolary, kompakty, itd...).
W przypadku tego filmu nie jest to aż tak rażące, gdyż jest to właściwie sequel "Mężczyzn w latających maszynach", tych samych twórców, czego nie można powiedzieć o takich tytułach jak "Ja cię kocham, a ty z nim", czy "Jeszcze dłuższe zaręczyny", które nawiązują do tytułów innych filmów, które nie mają z tymi nic wspólnego i jeśli ktoś o tamtych nie słyszał, nie wie o co chodzi. Jeszcze dłuższe zaręczyny - dłuższe od których? Ano, od takich z innego filmu...
Co do tytułów-dżdżownic, to Canudo nie chodziło o ich długość, tylko o to, że są dwuczłonowe, nie ma między nimi bezpośredniego związku i po rozłączeniu mogą "żyć własnym życiem", jak to ponoć potrafią niektóre gatunki pierścienic po przecięciu na pół. "Wasabi" nie jest tu dobrym przykładem. Dobrym jest właśnie "Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł".