Nie rouzmiem go, przepraszam, ale nie. Niby ją kocha ale tak się zarzeka, ze nigdy sie nie ożeni? To ma być happy end? :( Dlaczego?
Wydaje mi się , że Charlesowi chodziło o to , że małżeństwo w jakiś sposób ograniczy jego wolność . Natomiast w "wolnym związku" , nawet jak się ma dzieci w każdej chwili można odejść od partnera .
Hmm, to trochę mało szcześliwe - kocham cię, ale jak mi sę nie spodoba, to sobie pójdę.... :D Ale moze ja się nie znam :). Zresztą, Charles wydawał mi się bardzo dziecinny. Nie poczułam do niego specjalnie sympatii, jak również do Carrie (taka panienka). Natomiast zakochałam się w postaci jednej z przyjaciółek Charlesa :D - tej co siedziała pod stołem na weselu ;)
Totalne zniechęcenie, do instytucji małżeństwa, po incydencie z " Kaczym dziobem".
A nie do samego slubu? Bo akurat do małżeństwa nie musiał się zniechęcać, nie byli małzeństwem ;). Tak sobie myśle, czy to nie samo zniechęcenie do ceremonii ślubnej :D. I że to taki żart po prostu, że już mam dość tych wesel, bo same porąbane dziwactwa się tam dzieją. W takim rozumieniu zakończenie jest nawet zabawne. Aczkolwiek i tak mnie nie satysfakcjonuje, jestem wyjatkowo wybredna :D
Nie byli małżeństwem, ale nieomal nim zostali :D. Niechęć Charlesa do ślubu, o której była mowa cały czas plus trauma podczas własnego, niedoszłego ożenku zrobiły swoje i główny bohater olał te sprawy, wybierając życie w wolnym związku.
Jakby poweidział Jedlina - "I to ma być szczęsliwe zakończenie"? :D No ale cóż, nie wszystkim wszystko musi się podobać.