Czy Amerykanie są tak bardzo zakochani w sobie, że takie patetyczne guano z dwójką drewnianych aktorów nagradzają siedmioma Oskarami? Bronią się tylko zdjęcia i efekty. Scenariusz przewidywalny do bólu i na wskroś "hollywoodzki", gra aktorska słabiutka, pierwsze kilkanaście minut da się jeszcze jakoś obejrzeć, ale im dalej tym gorzej. Końcówka to już festiwal głupoty. [SPOILER] No i jak to zwykle bywa w amerykańskich wysokobudżetowych produkcjach - śmierć Matt'a nie mogła pójść na marne, a nijak nie mógł się już przysłużyć głównej bohaterce, więc chociaż pomógł jej w jej halucynacjach. To filmidło obraża inteligencję i wrażliwość widza.