tym, że obsadził się w roli głównej. Po pierwsze nie pasuje tej roli, zdecydowanie lepszy, bardziej "prawdziwy" był Jeremy Renner w roli jego fumfla Jamesa Cughlina, a po drugie zawsze coś mnie blokuje w poprawnym odbiorze filmu, gdy reżyser obsadza siebie w roli głównej - patrze na granego przez niego bohatera inaczej. I właśnie z tego powodu daję tylko 6/10, bo mogło być o wiele lepiej.
ciekawie napisales + tez mam z tym problem + a jakie u Ciebie wywoluje watpliowsci taki manewr filmowy Afflecka?
Wydaje mi się to zbyt mało powiedziane, jestem pewien, że chciał po prostu "umocnić" wizerunek swojej twarzy u widzów, wykreować się na tzw. gwiazdora, i to że został reżyserem tego filmu, dało mu tę mozliwość, z której skorzystał.
Wielu innych, o wiele bardziej utytułowanych reżyserów też występuje w swoich filmach, ale zwróć uwagę na to, że tylko epizodycznie, niejako żeby zrobić sobie pamiątkę. Jak fotkę.
Obejrzałam go na fali popularności Rennera i musze przytaknąć iż Aflleck również nie spasował mi do głównej roli. Ogólnie nie uważam go za wybitnego aktora i troche film połozył. Renner dostał nominację do Oscara za, no cóz może w sumie 20minut bytnosci w filmie, a Affleck w ogóle mu kroku nie dotrzymał. Co więcej, wg mnie zanudził film swoją osobą: jedynie podobał mi się w sumie w 2 scenach: na komisaraicie i jak wyrzucał Kristę z pokoju.
Nie rozumiem nominacji do Oscara dla Rennera. Chcieli mu się zrehabilitować, że nie dostał za Hurt Lockera? Zapamiętywalna rola, ale bez przesady. A Affleck - cóż, po Argo może dojdzie do wniosku, że im więcej go za kamerą niż przed nią tym lepiej dla filmu.
Epizodycznie?
Jest masa rezyserow, ktorzy regularnie wystepuja w swoich filmach, wiec nie gadaj bzdur, ze zwykle sa to role epizodyczne, bo sie osmieszasz.
Clint Eastwood? Woody Allen? Sylvester Stallone? Roberto Benigni? Mowia ci cos te nazwiska?
A wiesz co znaczy to ostatnie słowo, które użyłeś? Czy usłyszałeś gdzieś w jakimś filmie i wydaje ci sie wielce eleganckie, żeby nim zaimponować na tym forum?
Masz bardzo ciekawy profil jak widac.
Nie ogladasz filmów,nie oceniasz, tylko krytykujes i to w niewybrednt=y sposób innych - to twoje zajęcie. Pooglądaj sobie jakieśświerszczyki i ulżyj sobie w inny sposób a nie obrażaj innych.
HOUGH! - jak mawiają w Modziambiku :p
to, ze na filmwebie nic nie mam uzupelnione to znaczy ze filmow nie ogladam? hahah, gosciu zacznij zyc, bo jestes wiezniem internetu maly. Obejrzalem w zyciu zapewne wiecej filmow niz ty.
Affleck to drewno, Renner świetny, natomiast cała historia zbyt "typowa" jeśli chodzi o konstrukcję bohaterów i cay szkic, to \ben śćiągnął wszystko z Buntownika. TO samo tylko spłycone. Dodatkowo taki idealny bandzior, zbyt nierealne...
nie ma tego zlego co by na dobre nie wyszlo, ciesze sie, ze to nie byl Sam Worthington
6/10 ta ocena pasuje w 100% bo film nudny jak flaki z olejem a Affleck jak olej z flakami - zmarnowany pomysł na niezłe kino choć pomysł do orginalnych nie należy.
Clint bardzo często występował w swoich filmach, z Benem jest taki problem, ze aktor z niego jest średni (złote maliny), a szkoda, bo reżyseruje całkiem sprawnie i takież scenariusze pisze- może nie ma ręki do reżyserowania samego siebie?
Popieram. Zanim obejrzałam The Town, dowiedziałam się, że Affleck nie tylko wyreżyserował film, to jeszcze samego siebie obsadził w głównej roli. Od zawsze takie zagrania kojarzyły mi się z czymś bardzo egoistycznym, więc prawdą jest, że na film od razu patrzy sie zupełnie inaczej i inaczej się go odbiera. A fabuła ciekawa, tyle, że zepsuta przez Bena, który z kolei właśnie do tej swojej głównej roli nie pasował. Wygląda na grzecznego chłopca, którym się w efekcie okazał. Chciał się zmienić, zakochał się, natomiast cała reszta bohaterów pozostawała zła. No i najgorsze było to, że Affleck postanowił powybijać wszystkich oprócz odgrywanej przez siebie postaci. Nieciekawe zagranie, naprawdę.
A Eastwood? Gibson w "Walecznym sercu"? Costner? Clooney? Nawet Tarantino gra u siebie niemałe rólki, a co z niego za aktor. Na "Tańczącego z wilkami" czy "Za wszelką cenę" też patrzysz przez pryzmat reżysera/aktora?
I jakie to ma tak naprawdę znaczenie, że tylko jego bohater przeżył w filmie? Ludzie będą na niego przychylniej patrzeć? Poza tym to było wiadome od początku, że tylko on przeżyje. Renner zagrał kolesia, który po prostu nie mógł przeżyć do końca filmu, a dwóch pozostałych było trochę takimi pionkami do odstrzału. Poza tym Affleck w najciekawszej roli obsadził Rennera, bo psychol zawsze ma najciekawszą rolę. A w dodatku scena śmierci to chyba ciekawe wyzwanie dla aktora.
Zresztą, co już udowodniłem na początku, większość aktorów, którzy biorą się za reżyserowanie, obsadza się w głównych rolach. Bo i czemu nie? To nie tak, że przypadkowi ludzie zaczęli kręcić filmy i pomyśleli, że fajnie by też w nich było zagrać. To są przecież aktorzy. I prawdopodobnie dobierają scenariusze tak, żeby do tych ról pasowali.
100 % racji NickError.
Do kolekcji reżyserów, którzy lubią równocześnie stanąć po drugiej stronie kamery (lub odwrotnie) od siebie dodałbym jeszcze Woody'ego Allena. A co do Bena, to ciągłe narzekanie ludzi, że jest drewnianym aktorem jest chyba jednak przesadą.
Mi gra Affleck'a nie podobała się tylko w tym filmie :) Był jakiś taki bez emocji, taki 'drewniany'. Natomiast w filmie "Daredevil" zagrał moim zdaniem lepiej ^^
Dlatego ja obejrzałem ten film nie wiedząc nawet, że główny aktor jest również reżyserem. Właściwie to dowiedziałem się o tym dopiero po czasie jak oceniałem film na filmwebie :P Polecam taki sposób, wtedy dużo lepiej odbiera się głównego bohatera. Z reguły tak jest, że kiedy zobaczysz, iż główną rolę gra również reżyser to czujesz ten niesmak. Lepiej "żyć" w błogiej nieświadomości :D