Film był wyświetlany w Cannes poza konkursem, ale nie dlatego, że jest to intelektualne kino wysokich lotów, ale głównie z powodów technicznych. Reżyser Jung Byung Gil, były kaskader, stworzył wręcz perwersyjny spektakl akcji i przemocy, który uderza w widza już od pierwszej sceny, która jest bardzo długim szturmem głównej bohaterki na budynek gangsterów nakręconym teoretycznie w jednym ujęciu i z jej punktu widzenia, zupełnie jakby widz grał w grę-strzelankę. Tym właśnie „The Villainess” wpisuje się w niszę bardzo brutalnych filmów i być może stanie się kultowe… Można tworzyć niezliczone porównania do innych tytułów – wspomnianej „Nikity”, niektóre sceny przypominają te z „Kill Billa”, ujęcia są dłuższe niż w „Oldboyu” i równie płynnie zmontowane, co w „Kingsman”, a sceny walki wręcz na podobnym, szokującym poziomie realizmu „The Raid”…
Większość scen akcji to mieszanina najlepszych ujęć z "Raida", "Matrixa", "Oldboya" i "Mission: Impossible - Rogue Nation" czyli tego co w kinie akcji najlepsze. Mimo iż niektóre walki robią wrażenia to często widać w nich komputer co znacznie przeszkadza. Odbioru całego filmu nie ułatwia fabuła, która jest nadmiernie skomplikowana. Prosta historia poprzez dziwną konstrukcję i retrospekcje staje się niepotrzebnie zawiła.
Mnie rozwaliła scena na motorach . Jak oni to nakręcili to szacuneczek. Film świetny mimo że zlepek motywów z kina amerykańskiego, ale nawet wplecione sceny dramatyczne z dzieckiem dają radę. Nie wiem jak oni robią te filmy ale niech robią ich więcej!