Milland bardzo dobrze zagrał, Oscar się należał. Biedny, udręczony facet.
SPOILERY
Wszystko było fenomenalne, niestety do pewnego momentu. Mówi się, że cenzura amerykańska zabroniła Wilderowi skończyć "stracony weekend" tak jak chciał i chyba sporo w tym prawdy. Happy end można uznać za błąd, za nieporozumienie, ale najbardziej razi jego chaotyczność, brak jakiejkolwiek spójności. Zupełnie zabrakło jakiegokolwiek połączenia, po prostu tak miało się skończyć i tyle, a widz nie otrzymał żadnej racjonalnej odpowiedzi. Parę zbiegów okoliczności. Z tym, że alkoholizm, a właściwie wyjście z niego to nie jest taki spacerek, jak to było w przypadku głównego bohatera.
Pod wieloma względami trzeba pochwalić tę produkcję - zupełnie nowatorskie podejście do tematu, znakomite przedstawienie delirium tremens, problemów alkoholika z prawem, zasadami oraz życiem rodzinnym. Ciekawie zostały przedstawione także postacie drugoplanowe - stąd wysoka ocena dla tego filmu.
Trudno jednak nie oprzeć się wrażeniu, że potencjał był znacznie większy...
Oczywiście, że był. Niestety - szalejący w tym czasie kodeks Haysa zrobił swoje i inne adaptacje, takie jak Pętla czy Pod Wulkanem biją go na głowę, mimo że i tak to dobry film.
mi tam wszystko pasiło , prócz infantylnego zakończenia, w stylu emocjonalnego słowotoku , który uwiarygadnia przemianę, bardzo częste w tamtych latach rozwiązanie i zawsze słabe. Jeszce muzyka mogła być o ton mniej histeryczna, poza tym satysfakcjonująco