"W Paszczy..." urzekło mnie atmosferą rodem z sennego koszmaru, doskonałą obsadą (szczególnie Neil) i mroczną scenografią. Być może nie ma tu wielu scen typu: samotny bohater/bohaterka krąży po domu nawiedzanym przez potwora, jednak doskonałe pomysły na przedstawienie niesamowitości i obcości Hobs End w pełni to rekompensują. Głęboko w podświadomość wryły mi się obrazy kościoła na wzgórzu, pod zachmurzonym niebem, dzieci goniących psa, starego siwego rowerzysty, czy kobiety obracającej swoją twarz o 180 stopni (scena imo lepsza niż w Egzorcyście). Mógłbym wymienić jeszcze sporo takich przykładów jednak i tak zrozumieją je tylko ci, którzy seans tego arcydzieła mają już za sobą... Wspomnę jeszcze o najlepszym chyba zakończeniu horroru i jednym z najlepszych zakończeń w filmach w ogóle. Aha, czy pisałem już o doskonałej muzyce:)? Muszę jednak przyznać, że jest spora grupka ludzi, którym obraz ten niezbyt się podobał (vide komentarze poniżej...). Jednak jeżeli lubisz dziwaczne wizje jak z Salvadora Daliego, lub prozę Lovercrafta (który -jak chyba każdy fan to zauważy - zainspirował autora scenariusza) to powinieneś być zadowolony z "W Paszczy Szaleństwa"!