Recenzja filmu

Jupiter: Intronizacja (2015)
Lilly Wachowski
Lana Wachowski
Mila Kunis
Channing Tatum

Upadek rodu Wachowskich

Od powstania "Matrixa" minęło już ponad piętnaście lat. Teraz, kiedy słyszymy informacje o wpływie rodzeństwa Wachowskich na jakiś film, czekamy ze zniecierpliwieniem. Niedawny "Atlas Chmur" był
Od powstania "Matrixa" minęło już ponad piętnaście lat. Teraz, kiedy słyszymy informacje o wpływie rodzeństwa Wachowskich na jakiś film, czekamy ze zniecierpliwieniem. Niedawny "Atlas Chmur" był udaną adaptacją bardzo trudnej książki. Ale już kolejny, autorski tym razem film słynnego rodzeństwa zmienił nasz pogląd na ich twórczość. "Jupiter: Intronizacja" jest wszystkim, czego twórcy filmów science fiction powinni się wystrzegać.

Dla wielu już nawet ogłoszenie obsady mogło napawać lękiem. W filmie bowiem zobaczymy Channinga Tatuma, grającego byłego kosmicznego komandosa ze spiczastymi uszami, Milę Kunis, która nie zadziwiła jeszcze w żadnej roli oraz spoiler w postaci Seana Beana, bo jak wiedzą wszyscy, bohaterowie przez niego grani nie mają łatwego życia. Mimo wszystko, to jeszcze o niczym nie przesądzało, ponieważ już wstępne zwiastuny zapowiadały przepiękne widowisko z wizją odległych światów, pozaziemskich ras oraz kultur. Niestety, cała ta iluzja szybko się rozpada po pierwszych minutach filmu.


Młoda imigrantka z Rosji, Jupiter Jones, nie ma łatwego życia. Codziennie pracuje jako sprzątaczka w domach bogaczy, głównie czyści im łazienki, a w międzyczasie zakrada się do ich garderoby i przymierza sukienki na nocne wypady na wernisaże. Pewnego razu zostaje uprowadzona przez kosmicznego, genetycznie zmodyfikowanego łowcę, który dostał na nią zlecenie od samej Kalique Abrasax, jednej z córek władczyni wielu planet, w tym Ziemi. Jak się później okazuje, Jupiter Jones jest następnym wcieleniem zmarłej matki rodzeństwa Abrasax, które po kryjomu walczy ze sobą o tron.


I być może to jest największym problemem filmu – jego scenariusz. Film jest fatalnie rozpisany, zaś reżyserzy używają znane wszystkim widzom triki, które doprowadzają do szybkiego ratunku, coś na styl deus ex machina. Kwestie, wypowiadane przez nierozgarniętą parę Tatum i Kunis, wypadają bardzo sztucznie i sztampowo, powodując u widza jedynie śmiech zażenowania. Nie lepiej wypadają inni aktorzy, którzy nie przyćmiewają swoimi rolami dwójki głównych. Chociaż najlepiej w filmie zagrał tegoroczny zdobywca Oscara za rolę pierwszoplanową, Eddie Redmayne, jego rola jest co najwyżej dobra, ponieważ w główni opiera się na wyszeptywaniu, bądź wykrzykiwaniu swoich kwestii, patrząc przy tym wzrokiem pełnym obojętności. Tragicznie wypada w filmie również prezentacja postaci i ich przemiany. Cały wątek miłosny jest tu wciśnięty na siłę, bez żadnego wprowadzenia, Jupiter jest od razu zakochana, co nie owocuje niczym, prócz pocałunkiem i lotem na odrzutowych rolkach.


"Jupiter: Intronizacja" jest zupełną przeciwnością tego, czego oczekujemy od autorskich filmów science-fiction. Jako widz, pragniemy obejrzeć coś oryginalnego, nie koniecznie subtelnego, z wizją, która oczaruje, ale nie przytłoczy i zostanie nam na długo w pamięci poprzez nieszablonowe rozwiązania w kwestii scenariusza. "Jupiter" jest tego odwrotnością – wszystko co widzimy na ekranie jest powtórką z rozrywki, zaczerpnięte z "Gwiezdnych Wojen", "Avatara" a nawet z poprzednich widowisk Wachowskich, czyli "Atlasu Chmur" oraz "Matrixa". Być może nie byłoby w tym nic złego i jedynie uśmiechnęlibyśmy się na widok nawiązań do innych filmów, lecz w "Jupiter" wszystko to jest bardzo słabej jakości, która rujnuje czerpanie przyjemności z dwugodzinnego filmu.


Są jednakże jakieś pozytywy tej produkcji. Mam tutaj na myśli efekty specjalne, scenografię oraz muzykę. Efekty dopracowane są do najmniejszego szczegółu, podobnie co scenografia, która tchnie życie w ten pusty świat Wachowskich, niestety te wszystkie aspekty wykorzystane są w sposób brutalny, nie pozwalający się nacieszyć widokami, ponieważ ciągle zmieniamy otoczenie, albo w pobliżu wybucha jakiś reaktor. Największym zaskoczeniem jest dla mnie muzyka. Michael Giacchino stanął na wysokości zadania i stworzył kompozycję znacząco odbiegającą jakościowo od reszty filmu. Słychać wpływy muzyką Williamsa do "Gwiezdnych Wojen", a nawet można się pokusić o przyznanie mu inspiracji Alanem Silvestri z "Powrotu do przyszłości”. Niestety muzykę można słuchać jedynie na oddzielnym wydaniu, ponieważ w połączeniu z filmem nie idzie wyczuć geniuszu Giacchino.



I "Jupiter: Intronizacja" się kończy, a widzowie zostają pozostawieni z jeszcze gorszym finałem niż cała reszta filmu. Jedynym pocieszeniem po seansie jest samo wyjście z kina. Co się stało z geniuszem Wachowskich, objawionym w czasie "Matrixa"? Tego nie wie nikt. Ale z pewnością odrodzenie będzie potrzebne, jeśli rodzeństwo będzie chciało stworzyć coś nowego, nie płacąc ze swojej kieszeni. W "Jupiter" zawiodła jedyna broń, która mogła film uratować od tragicznego scenariusza – wizja. Potrzebna była przemyślana i dopracowana, powodująca u nas zachwyt ogromem i trafnością na tle wydarzeń rzeczywistych. Niestety, i to nie wyszło, a Jupiter odlatuje z genetycznie zmodyfikowanym łowcą na odrzutowych rolkach z Empire State Building. 
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Co przychodzi na myśl większości kinomanów na dźwięk wypowiedzianego na głos nazwiska "Wachowski"? Z... czytaj więcej
Rodzeństwo Lana i Andy Wachowski to jedni z najoryginalniejszych twórców Hollywood ostatnich dwóch dekad... czytaj więcej
Walka i filozofia to główne tematy niemal każdego filmu jaki wyszedł od rodzeństwaLanyiLilly Wachowskich.... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones